niedziela, 21 grudnia 2014

Piernikowe święta

Wiem, że pierniki powinny były powstać pewnie z jakieś 3 tygodnie temu. Ale taka gapa ze mnie, że powstały w... czwartek. Właśnie w czwartek nasza kuchnia zamieniła się w fabrykę pierniczków. Z racji, że nie było żadnych foremek do ciastek, wszelkie wzory powstawały wycinane po prostu nożem. To łatwiejsze niż myślałam ;)









Pierniki nie wyszły co prawda aż tak dobre jak te z norweskiej wigilii... Ale są dobre :)

czwartek, 18 grudnia 2014

Norweski akcent świąteczny



Hmm... Co prawda zaspałam i nie upiekłam w końcu bułeczek z okazji Świętej Łucji, ale zjadłam w tamten dzień za to norweski przysmak Rakfisk, czyli w skrócie... zepsutą rybę :D

A odnośnie norweskiego, to myślę, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Kończymy już książkę, co powinno oznaczać, że osiągamy poziom A2 ;) Oczywiście, bombarduję się już słownictwem A2-B1. Niestety, na polskim rynku to maksimum tego, czego możesz się nauczyć. Na szczęście na dysku już czekają na mnie Stein på stein i Her på berget... Ale cierpliwości, cierpliwości!

Dobrym znakiem jest też, że śmieszą mnie norweskie żarty (o ile zdołam je zrozumieć:P). Przez święta chcę poćwiczyć rozumienie ze słuchu, które co prawda idzie mi coraz lepiej, ale to jeszcze nie to, co bym chciała.

A do posłuchania... Jul i Svingen :)

wtorek, 16 grudnia 2014

Motywacja na zimę



Tak jak już jakiś czas temu pisałam, w tym roku postanowiłam zrezygnować z jakichkolwiek sezonów na bieganie i biegać cały rok. Czyli tak, jak się powinno. Wiem, że nie będzie łatwo, bo o ile teraz temperaturka na zewnątrz jest całkiem przyjemna, to za jakiś czas... może nie być tak różowo ;) Z lenistwem i wymówkami trzeba walczyć, a więc dzisiaj parę słów o moim sposobie na zmobilizowanie samej siebie.

Od kwietnia na lodowce wisi u mnie rozpiska biegowa na cały miesiąc. Kółkiem zaznaczam sobie dni, w których mogę i mam czas biegać, a wraz z kolejnymi przebieżkami odnotowuję je w kalendarzu, zapisując ilość kilometrów.

Hm, można powiedzieć, ze dokładnie to samo mamy w Endomondo... Ale! Na stronę Endo można przecież przez długie tygodnie nie wchodzić, a taki wiszący kalendarzyk prześladuje mnie za każdym razem kiedy robię sobie papu. Nie sprzyja też błahym wymówkom. Dobrze przecież  wiem, dlaczego w dniu "do biegania", zaznaczonym kółkiem, nie biegałam. Czy było to tylko przerwa, czy też piwko na mieście, czy po prostu leń... Wszystko jedno, parę pustych kółek bez biegu pod rząd kole w oczy :)

Kalendarza używam też do zaznaczania innych rzeczy - typu ćwiczenia na kręgosłup, wyjazdy w góry (jako jedyne słuszne usprawiedliwienie dla braku biegu ;)).

Mam nadzieję, że w styczniu i lutym mój kalendarzyk nie będzie świecił pustkami... :)

środa, 10 grudnia 2014

Aktiv igjen!

Spojrzałam dzisiaj w kalendarz. Od czasu mojego ostatniego biegu minęły dokładnie 3 tygodnie i 3 dni! Choróbsko tym razem trzymało mnie z 2 i pół tygodnia. No, może sama trochę temu pomogłam, jadąc dwa razy w góry... Ale strasznie nie lubię siedzieć w domu :)

Dzisiaj, odpukując z pięć razy znowu ubrałam butki biegowe... Powroty nie są łatwe i oczywiście jestem paskudnie niezadowolona z mojego dzisiejszego wyniku, ale... No tak już jest - Ta det rolig! :) Pierwszy raz chyba biegałam na mrozie. Bez większej różnicy. Swoją drogą, to właśnie kupiłam sobie dzisiaj nowe biegowe pantofle! Z wypróbowaniem będę musiała jednak zaczekać do świąt, bowiem mam je znaleźć pod choinką... ;)

A skoro już o mrozie mowa, to zdjęcie też mroźne. Forumowo-bibowe, gdzieś na granicy czesko-słowackiej.




poniedziałek, 1 grudnia 2014

Gdzie góry mówią dobranoc

Uwielbiam wschody i zachody słońca w górach. Pomijając fakt, że wtedy wychodzą najlepsze zdjęcia. Wtedy z reguły góry są puste, dookoła panuje przyjemna cisza i jest bardzo spokojnie.
Mało miałam w tym roku okazji do podziwiania zachodów. Wschodów było dużo więcej - tegoroczne lato dało wręcz takie ultimatum. Pamiętam dobrze wschód słońca w Dolinie Ciężkiej, nad Litworowym Stawem, w Dolinie Mięguszowieckiej, ale też w okolicach Trolltungi.

Teraz, kiedy w góry wkroczyła już, można powiedzieć zima, w końcu mogę oglądać zachody słońca. Właściwie to muszę - dzień jest na tyle krótki, że ciężko tego uniknąć :)

W ten weekend trafiły się dwa zachody. Tatry lekko przyprószone śniegiem. Listopadowo-grudniowe słońce, które delikatnie się na nich opiera, chwilę zaświeci się mocną czerwienią i potem szybciutko gaśnie. Potem jeszcze przez parę minut góry odbijają światło, które jeszcze gdzieś tam świeci się na zachodzącym niebie. Od wschodu nadciąga już noc, która przykrywa ciemniejszym niebem najpierw Tatry Bielskie. Taka ich rola - witają i żegnają dzień pierwsze.
Potem pozostaje już zmrok. W świetle czołówki błyszczy się zmrożony śnieg, który skrzypi pod nogami. Właściwie... to zima też ma swoje plusy :)








Ledwo co wróciłam, a już chciałabym tam pojechać znowu. To dobry znak - chyba nadal lubię Tatry tak jak kiedyś.

wtorek, 25 listopada 2014

Zaś, jak na złość!

W poprzednim poście pisałam coś o nadrabianiu zaległości, bla bla... Niestety, listopadowa rzeczywistość okazała się inna. Jak na Katarzynę przystało, zasmarkałam się i zachrypiałam na tyle porządnie, że przemilczałam połowę biby forumowej (pierwszej od 3 lat, na której byłam!), a zamiast biegać, siedzę w pierzynach i wypluwam płuca. Jakaż piękna ta polska jesień... ;)

Wizyta w Czechach zaowocowała nie tylko miłym spotkaniem, ale też pewnego rodzaju odkryciem... U naszych sąsiadów świnie są włochate! :D


Tymże wesołym akcentem kończę dzisiejszy krótki wpis. A psik!

poniedziałek, 17 listopada 2014

Mój biegowy rok

Tak właściwie jakby popatrzeć wstecz, to moja przygoda z bieganiem zaczęła się już ze 3 lata temu! Pamiętam dokładnie początki. Stwierdziłam, że zacznę biegać, żeby poprawić sobie kondycję w górach, która w sumie już wtedy tam była nie najgorsza. Z bieganiem jednak było opornie, zaczęłam na jesień, potem przyszedł zimowy przestój, potem znowu na wiosnę dopadł mnie szał, a potem prawie na rok, nie wiedzieć dlaczego zupełnie zaniechałam wieczornego truchtania.
W miarę regularnie moje bieganie zaczęło się z półtora roku temu, w Krakowie. Teren tutaj jest dość fajny, urozmaicony, sporo podbiegów. Zeszłego lata kupiłam sobie pierwsze buciki do biegania, które zdzieram do dzisiaj.
Żałuję, że nie zapisywałam kiedyś swoich czasów i odległości. Z Endomondo zaczęłam korzystać sporo później, a jakieś tam pliki tekstowe po prostu gdzieś się zgubiły. Obecnie najchętniej korzystam z pliku excelowskiego, który wszystko mi liczy - autorstwa Narzeczonego :)

W tym roku też miałam gorsze chwile, ale w stosunku do poprzednich widzę sporą poprawę. Szczególnie zadowolona jestem z października. W listopadzie dopadł mnie na początku mały przestój, ale już nadrabiam :)

Żaden tam ze mnie wielki biegacz, ale strasznie mnie to truchtanie cieszy. Cieszy mnie też, kiedy patrzę na te cyferki i widzę, że jednak jakieś tam postępy robię:




Ten rok chcę zakończyć z dystansem 500 km. Z innych celów - biegać w zimą, żeby nie powielać martwego okresu z zeszłego roku (szczególnie lutego!!) no i w przyszłym roku wystartować w jakichś fajnych zawodach :)

czwartek, 13 listopada 2014

Dag etter dag

Początek listopada był dla mnie totalnym przestojem pod względem aktywności. Trochę kichania, totalne niezorganizowanie i do tego teraz, jak mam czas, chęci i możliwości zostałam na dwa dni uziemiona w domu. Wrrr!

Miesiąc się jeszcze jednak nie skończył i liczę na to, że jeszcze nadrobić. Może najdą mnie też chęci, żeby częściej zaglądać w internety. Listopady chyba takie są, nie? Ale czasami trzeba od czegoś odpocząć, żeby potem nabrać chęci ;)

W mojej głowie za to nadal króluje norweski, fascynacja chyba ciągle taka sama, o ile nie większa. Jakoś mniej więcej teraz mija mój czwarty miesiąc nauki. 

A jeżeli chodzi o góry, to na początku listopadzie odwiedziłam moją ukochaną górkę z wieżyczką. I to nową ścieżką ;) 


poniedziałek, 27 października 2014

Flink i norsk

A dzisiaj znowu trochę o norweskim. Zaczęłam kurs, przy okazji dowiedziałam się, że przez te 3 miesiące nauki całkiem sporo zrobiłam i co mnie najbardziej cieszy - nauczyłam się dość dobrze wymowy! Może dlatego, że na początku wydawało mi się to najtrudniejsze :) Coś w tym jednak jest, że każdego kolejnego języka uczy się łatwiej. Jak np. dałabym radę usłyszeć zredukowane końcowe samogłoski w norweskim gdyby nie bułgarski? ;))) Itp. itd.



Bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na kurs. Oczywiście, poza kursem chcę sporo robić sama - zawsze to coś do przodu. A od przyszłego tygodnia jeszcze niemiecki! Cieszę się jak głupia :)
I na koniec przysłowie z dzisiejszych zajęć: En god latter forlenger livet! :)

piątek, 24 października 2014

Jesienno-ponuro

No i w końcu musiała nadejść. Ponura jesień. Mam jednak cichą nadzieję, że ta ciepła i słoneczna jeszcze do nas wróci. Mamy w końcu dopiero październik :)



W listopadzie, myślę, dopadnie mnie prawdziwe zapracowanie. Jakoś strasznie dużo mam na głowie. Jak sobie pomyślę, ilu języków naraz się uczę... Hm, lepiej o tym nie myśleć :) Za mną jednak pierwsze zajęcia z norweskiego - wrażenia ekstra! Muszę tylko poćwiczyć rozumienie tego przepięknego języka i mam na to swój sposób - 20 minut Muminków po norwesku przed snem :)

Wczoraj stawiłam czoła pierwszej, prawdziwej jesiennej kiszce pogodowej i poszłam na przebieżkę. Naprawdę, nie było źle :) Najwięcej "przeciw" siedzi w głowie, a jak się już wyjdzie z domu to okazuje się, że nie jest tak tragicznie. Mam nadzieję, że tej jesieni i zimy moje buty biegowe będą równie często w użyciu, jak na wiosnę :)

A szare, jesienne dni rozweselam sobie norweskim śpiewaniem - Plumbo - Drømmeland.

sobota, 18 października 2014

Porządki!

Bywają takie dni, w których robisz porządki w szafie i pomaga Ci w nich Twój Narzeczony...


I wygląda to właśnie tak :P Gdzie jest Wally, tfu... Wojtuś? :)

A tak poza tym, to zrobiłam sobie w pokoju swój kącik językowy, widoczny w prawym rogu zdjecia :) Głupota, a cieszy. W przyszłym tygodniu czekają mnie w końcu pierwsze zajęcia na norweskim, jee!

środa, 15 października 2014

Złota, południowopolska jesień

Trochę mokre chodniki, pod butami mój ulubiony odgłos zgniatanych liści. Poranne mgły. Piękne widoki na drodze Kraków - Bielsko. I rudawy Beskid Mały. To moje spojrzenie na jesień. Taka tylko na moim ukochanym Południu :)

A w domu wieczory takie, jak ten. Nic oryginalnego - gorąca smakowa herbatka lub kawa, norweski, Top Gear po czesku, zdjęcia albo topo. Jak dobrze, że proste rzeczy mogą dawać tyle szczęścia ;)

W ten weekend w Tatrach znowu przekonaliśmy się, że tegoroczne prognozy są nic nie warte i że chyba ktoś rzucił czar na cały 2014 tatrzański rok. Ale aż tak źle nie było, no i... pierwszy raz byłam w Tatrach w październiku! :)



Tym razem trochę mnie.

A do posłuchania naprawdę dobry, mocno elektroniczny kawałek Last Bush - Miserable. Takie rytmy ostatnio mi w głowie.

poniedziałek, 6 października 2014

Górskie bieganie - podejście drugie

Jakiś czas temu pisałam, że postanowiłam znowu wrócić do bardziej intensywnego biegania. I jak to bywa, naturalnie na nowo zostałam wciągnięta.

Toteż w niedzielę pojawił się pomysł upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu - jedźmy w okołomyślenickie górki-pagórki na bieganie i grzyby ;D Czy da się coś takiego pogodzić? Oczywiście!

Wojtek wyruszył wyposażony w grzybową siatkę, a ja ubrałam biegowe buty i w drogę. Do tej pory biegania w górach próbowałam tylko raz, na nieszczęsnym piekielnie stromym odcinku Straconka -> Groniczki. Dla raczkującego biegacza górskiego absolutnie ZA stromym :P

Tym razem wybraliśmy Pasmo Barnasiówki. Nie za wysokie, nic nie zapowiadało strasznych stromizn, na których miałabym wyzionąć ducha. Niestety, na początku parę było. Do tego błotnistych :P Wniosek? Oczywiście, moje wysłużone Ekidenki z Decathlona i błoto to baardzo złe połączenie. W ogóle nie nadają się do biegania w terenie. Ale póki co innych nie mam ;)


Pogoda w tym roku ciągle trzyma fason :P


W biegu też można dostrzec jakieś grzybki :)


Moje biedne buciory nadal czekają na umycie...


Po rozpogodzeniu.




W sumie to z naszej wycieczki oboje wróciliśmy zadowoleni - Wojtek, bo nazbierał nawet dość sporo grzybków, a ja, bo całkiem fajnie mi się biegało w takim terenie.

środa, 1 października 2014

Wakacyjna kicha

Tak sobie wspominam tegoroczne "wakacje" i myślę sobie, i myślę... że takiego lata na południu jeszcze nie widziałam.

W maju było raczej deszczowo. W czerwcu było znośnie, aale... Była sesja :D Lipiec i sierpień upłynęły pod znakiem codziennych burz, wszyscy patrzyliśmy z nadzieją na wrzesień... A tu bez zmian! Skończyły się burze, przyszedł śnieg. Nie było zimy, za karę nie mogło być i lata.

Tegoroczne tatrzańskie łazikowanie było mocno utrudnione - jak już prognozy dawały cień szansy na spoko weekend, to i tak z reguły kończyło się to nerwówką i mykaniem szybko z grani przed groźnymi chmurkami :) A pomimo przezorności, raz zdarzyło się nawet, że zagrzmiało na grani... Brr!

Można powiedzieć, że w naszym przypadku wyjazd do Norwegii uratował sprawę. Gdyby nie to, bylibyśmy pewnie bardzo niezadowoleni z naszych wakacji ;)


Typowy obrazek, jaki mogliśmy oglądać przez wakacje na kamerkach TOPR.

Na ładną jesień nawet nie liczę - na razie straciłam nieco serce dla naszych ulubionych gór. Pewnie za jakiś czas mi przejdzie... ;)

poniedziałek, 29 września 2014

Rozbiegany koniec września

Dawno nie pisałam nic o bieganiu. W sumie to nie było zbytnio o czym pisać - sierpień pod względem biegania był dla mnie raczej kiepski. Lipcowe wysokie temperatury cały mi w kość, wyniki spadły i jakoś skończyła mi się motywacja (gdybym była mądrzejszym truchtaczem, pewnie bym się tym nie przejęła) - wystarczała tylko na jedno, maks. dwa biegi w tygodniu, co nie daje zbytnio nadziei na zrobienie postępów :)
Potem Norwegia, powrót i... cisza. Znowu po jednym kilkukilometrowym biegu.

Dopiero parę dni temu nastąpił przełom. Wyszłam, przebiegłam w miarę na spokojnie nieplanowaną dyszkę... I wróciłam z zacieszem i zmotywowana :)



Motywacja trwa dalej i mam nadzieję, ze to dopiero początek. Temperaturka zrobiła się jak dla mnie idealna. Ostatnio nawet udało mi się w decathlonie wyposażyć w nowe jesienne ciuszki w moim rozmiarze - byłam w szoku, bowiem krakowskie decathlony zazwyczaj świecą pustkami ;) Kto ma więc zamiar coś tam kupić, niech korzysta - póki jest :P

A do biegania oczywiście przyjemna muzyczka Future Folk - Bez zielone.



Na koniec jeszcze coś rodem z naszego akwarium, czyli krewetka Kropek ze swoim łupem wojennym ;) Ale o akwa innym razem.




czwartek, 25 września 2014

Norweski po 2 miesiącach nauki

Z racji, że dzisiaj zapisałam się na kurs, mam okazję do podsumowania mojej nauki norweskiego.
Uczę się od dwóch miesięcy. Korzystam z paru książek, rozwiązuję zadania w internecie (dostępnych jest parę norweskich podręczników - zadania i możliwość sprawdzenia odpowiedzi), uczę się tekstów piosenek. Słuchanie radia tudzież filmów nadal jest dla mnie bardzo trudne, ogólnie rozumienie ze słuchu to dla mnie największa trudność w norweskim.

Na norweski poświęcam praktycznie każdy dzień, bywały i dni, podczas których siedziałam nad nim parę godzin. Z racji, że norweski jest już moim którymś z kolei językiem obcym i studiuję filologię, wiem jak się uczyć języka. A więc moje wnioski, jeżeli chodzi o naukę:

  • nie ma czegoś takiego jak "język obcy w miesiąc". Owszem, można sobie nawalić do głowy reguł gramatycznych i zwrotów w sporej ilości i krótkim czasie, ale równie szybko będą nam z głowy wylatywać. Podczas nauki sama często powtarzam słownictwo z poprzednich lekcji - niestety w jakimś tam stopniu się je zapomina.
  • jeżeli chodzi o gramatykę, norweski jest raczej prostym językiem. To oczywiście dość subiektywne spojrzenie - porównuję z czeskim, angielskim, czy tam niemieckim. Wymowa, na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo trudna, w rezultacie jednak ma swoje reguły, od których bardzo rzadko zaobserwowałam wyjątki. Problem pozostał ze słuchaniem ze zrozumieniem, aale... To też jakoś pokonam ;)
  • znajomość angielskiego i niemieckiego bardzo pomaga w nauce. Co ciekawe, języki słowiańskie też mi w paru przypadkach pomogły... ;)

I jeszcze jedna, ważna rzecz - norweski brzmi pięknie. Może nie do końca się tak wydawać po odsłuchaniu paru lekcji nauki języka - tam lektorzy mówią bardzo wolno i brzmi to inaczej. Jednak język norweski zasłyszany w rozmowie pomiędzy dwoma Norwegami sprawił, że jeszcze bardziej się w nim zakochałam. Teraz kolejny cel - zrozumieć, co mówią :D

Podsumowując - w 2 miesiące osiągnęłam powiedzmy poziom A1 + na pewno jakieś tam elementy A2. Poświęciłam jednak językowi mnóstwo uwagi + przydarzył się wyjazd do Norwegii, gdzie naczytałam się różnorakich napisów na szyldach itp. 

Postępy jednak widzę, toteż - biorę się za naukę :)


poniedziałek, 22 września 2014

Poniedziałki

Właściwie to wiele się nie zmieniło.
W poniedziałki zawsze jest mi zimno, bywa jakoś nieswojo. Właściwie, to jak mam się czuć normalnie, kiedy na zewnątrz zimno jak cholera, a o 21 przychodzi burza... Chociaż chyba mamy już astronomiczną jesień. No właśnie.



Na zdjęciu ciemne zakątki mojego ukochanego Bielska, które jak całe Podbeskidzie - dość dynamicznie się ostatnio zmienia. Na szczęście na lepsze. Chciałabym na jesień robić więcej zdjęć i poodkrywać trochę takich miejsc w Krakowie - ciągle mało ich tam znam.

A żeby nie było tak całkiem depresyjnie, to Tiamat - Fireflower.

niedziela, 14 września 2014

Udało się!

A więc jednak - pierwsza i mam nadzieję ostatnia poprawka za mną, Teraz czas na przyjemności, czyli... norweski :)


Tutaj jest błąd, ale i tak to internetowe znalezisko mi się podoba :)

czwartek, 11 września 2014

Ten jeden dzień w roku

W kalendarzu taki jakiś zwykły dzień. W grafiku praca na 14. Cholera... Co zrobić. Przynajmniej mogłam sobie w swoje urodziny pospać :)

Świętowanie raczej po cichu, a co do prezentu - myślę, że największy zrobiłam sobie sama ( a właściwie to zrobił mi Narzeczonek, podejmując męską decyzję) spędzając tydzień w mojej wymarzonej Norwegii. Ten wyjazd wyszedł nam myślę wyjątkowo na dobre, pomijając już aspekty norweskie, nabraliśmy dystansu chociażby do Tatr - za dużo tam rywalizacji, ciągłego udowadniania sobie, kto jest lepszy, za dużo ambicji. Nie lepiej... na spokojnie? :)
Norwegowie zainspirowali mnie do tego, żeby być milszym, częściej się uśmiechać, nie patrzeć na ludzi spod byka, polskim zwyczajem - jakoś za dużo w nas, Polakach, nieżyczliwości. Dlaczego? No i po co?




Na zdjęciu jedno ze spełnionych marzeń. Co prawda dotarcie tam wisiało na włosku - nie będę jednak pisać nic więcej, relacja z wyjazdu w swoim czasie pojawi się na naszym górskim blogu :) Póki co delektuję się zdjęciami, przypominając sobie to i owo.

A w piątek wracam znowu do norweskiego :)


wtorek, 9 września 2014

Norsk kjærlighet

Było trochę strachu - a bo, to pierwszy raz samolotem, tyle kilometrów od domu, sporo niewiadomych, czy aby wszystko wyjdzie... I czy się nie rozczaruję - głupie, wiem :)
Na szczęście wyszło lepiej, niż się spodziewaliśmy. Okazało się, że miejsca, o których marzyłam tyle lat nie są tylko zdjęciami z internetu i istnieją naprawdę. Wróciliśmy zakochani... oboje :) I z apetytem na więcej. To jest dla mnie największym plusem tego wyjazdu.



Kolejnym plusem jest to, że nie zostaliśmy z burzami w Tatrach! :D

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Radość tatrototalna

Mogę się na nie wkurzać za to, że zaś nie ma pogody, obrażać, bać się w nich burzy, miśków, zmarznąć... Ale prawda jest taka, że to i tak one dają najbardziej pozytywnego kopa, a nic tak nie mobilizuje do działania, jak porządny weekend w naszych Tatrach.



\

Życzę nam takich więcej, więcej!

środa, 23 lipca 2014

Norweskie szaleństwo

Pierwszy tydzień nauki norweskiego za mną. Wygląda na to, że słomiany zapał się nie kończy, a język, pomimo, że skojarzenie wymowy z zapisanym wyrazem sprawia mi spore trudności (i pewnie przez jakiś czas jeszcze będzie), to... czuję się wciągnięta ;)



Lato w pełni. Codziennie burza, góry bardziej straszą niż przyciągają... Przede mną taka mała góra lodowa - zaplanować wyjazd, żeby wszystko wyszło... I żeby w ogóle wyszło :) 

wtorek, 15 lipca 2014

Norsk er lett!

Wakacje w pełni. O ile można oczywiście nazwać wakacjami dzień, w których wstajemy o 5:20 do pracy... ;)
Ale nie musimy łazić na wykłady. Czyli wakacje!

Ostatni czas spędzam pod dość dziwnie brzmiącym znakiem pierwszych razy.


Wczoraj pierwszy raz spróbowałam górskiego biegu. Cholera! Myślałam, że będzie lżej ;) Nie byłam jednak dla siebie łaskawa wybierając trasę Straconka -> Groniczki ->Przegibek. Miało to być jednak wyjście kompromisowe - ja biegam, a moja druga połowa szuka grzybów :). Tam jest jednak trochę stromo. ZA stromo jak dla debiutanta. Wolę jednak kurdwanowskie górki :D

Z widokiem oczywiście na ukochane Skrzyczne :)

Sporo potu wyleję, zanim coś z tego mojego górskiego biegania wyjdzie, ale tak to już jest - jakby wszystko szło gładko, nie chciałoby się o to walczyć ;)


Kolejny pierwszy raz ma miejsce dzisiaj. Otóż, rozpoczęłam naukę języka norweskiego! Biorąc pod uwagę, ilu języków zaczynałam się już w swoim życiu uczyć (hiszpański, fiński (porywałam się z motyką na księżyc!), szwedzki, niemiecki, nawet irlandzki!) podchodzę do tego trochę z dystansem :P Faktem jest, że jeśli już umiem te parę języków, pewnie pójdzie mi lepiej, a przy studiach filologicznych reguły gramatyczne i te najróżniejsze nazwy nie stanowią problemu. A poza tym, gramatyka norweskiego jest prosta. Podobno :D Tak czy siak, na jesień planuję zapisać się na kurs.


A więc do dzieła... ;)

czwartek, 10 lipca 2014

Bywa i tak...

Ale jestem wściekła!
Taki fajny wieczór, upały zelżały, temperaturka zrobiła się całkiem znośna... I co? I awaryjny powrót po 4 kilometrach! Jakoś nie mogę ostatnio dobrze pobiegać - zewsząd atakują mnie jakieś pierońskie choróbska... A jak nie choróbska, to druga zmiana ;) Jakoś nie umiem się zmusić do biegania o poranku - chociaż pewnie byłoby to fajne ;)

Ale nie poddam się - jutro też pójdę, i chociażbym miała znowu zakończyć swoją przebieżkę po 4 kilometrach, trudno ;) Byle do przodu!

A poza tym, chyba zaczynam przeginać z oczojebnością moich zielonych ciuchów...
Ale niczego bardziej oczojebne-zielonego od TEJ bluzy nie widziałam ;)



Coś dla motywacji rodem z Into the Mind:  Woodkid - Run Boy Run

poniedziałek, 7 lipca 2014

Radość wymęczona

Czerwiec był bardzo niedobrym czasem, jeżeli chodzi o to, co lubię najbardziej. Sesja, nauka w sporej części rzeczy mało przydatnych (w końcu to studia), długo wlekące się przeziębienie, mało czasu na góry, przymusowe bany na bieganie, no i w końcu zabieg... Ale czerwiec czerwcem, mamy już lipiec, szwy zdjęte, a ja jestem po weekendzie, na myśl o którym cieszy mi się micha. A głowa pełna planów :)


A tam żech wlazła  :) 2462!


U2 - Ordinary love

piątek, 27 czerwca 2014

Jeden czerwcowy dzień...

Miałam dzisiaj napisać coś o swoich balkonowych uprawach. Spojrzałam jednak w kalendarz i myślę, że zanim pokażę światu moje papryczki chili, warto wspomnieć o pewnym tatrzańskim dniu sprzed trzech lat, który zapoczątkował pewien nowy etap i w którym rzekomo nie chciałam zjeść kanapki, którą zrobił mi... mój przyszły Narzeczony :)


:)

Moja Druga Połówka musi mieć do mnie sporo cierpliwości :) O, na przykład, dzisiaj na naszym balkonie pojawiła się nowa doniczka... Może nie zauważy? ;)


A w niej... papryczki chili ;) Może rozprostują nieco korzonki i zwiększą moje potencjalne zbiory - póki co ilość papryczek nie powala :P


Dzisiaj w oczy rzucił mi się też ten oto kwiatek - z serii cudów, które można wyhodować w krakowskim smogu - melon :)


A to za to Wojtkowy pomysł - dąbek ;)


Żeby nie było, że ogród typowo warzywno-owocowy - znalazł się też w nim ogórecznik :)


... a na końcu potencjalny pożeracz mszyc, którego udało mi się dzisiaj upolować w mieszkaniu. Mszyce zajadają się moją miętą czekoladową (ogólnie rzecz biorąc to podobno w tym roku szkodników jest cała masa). Oprócz biedronki walczę z przędziorkami i mszycami tradycyjnie - opryskami z coli ;)


I to tyle, jeżeli chodzi o sprawy ogródkowe. Idę zająć się drugim blogiem, nareszcie ;)

czwartek, 12 czerwca 2014

Czyli że sesja?

W czasie sesji różnie bywa... Tak jak na załączonym obrazku.



Ekhm... Skoro już podzieliłam się moim stanem umysłu, wracam do roboty :D

P.S. Po pierwszym po-chorobowym biegu na szalony dystans 4 km padłam jak nieżywa. Wiedziałam, że będzie źle, ale żeby AŻ TAK?! :<


poniedziałek, 9 czerwca 2014

Sentymenty, sentymenciki

Kiedy już myślisz, że gorzej być nie może, sesja przytłacza Cię na tyle, że gotuje Ci się mózg, a praca nie pozwala Ci się wyspać okazuje się... że możesz jeszcze zachorować :D Oczywiście mając w perspektywie słoneczny weekend w górach. Co jak co - ale gór nie możesz oczywiście całkowicie odpuścić... :)

A dzisiaj, łapię jeszcze ostatnie chwile przed szaleństwem związanym z egzaminami... Czas na dawno nie słuchaną muzykę i trochę sentymentów... :) U2 - Who's gonna ride your wild horses

Foto na dziś z serii turystyki samochodowej: wypasik :)



Nie mogę się doczekać powrotu do biegania.

wtorek, 3 czerwca 2014

Niedobry czas

No i zaczęło się. Kolejny czerwiec, w którym zaraz po przebudzeniu czuję się zmęczona - trzeba ze wszystkim zdążyć, wszystko nadrobić, zdać, zaliczyć. Pocieszam się, że to przedostatnia letnia sesja w mojej karierze - o dziwo, w pracy niemalże się relaksuję... Albo nadrabiam uczelniane zaległości.

Jedyne zdjęcia, które robię, są z mojego balkonowego ogródka, który ma się całkiem dobrze. O, tutaj na przykład groszek.



Mam nadzieję, że wrócę do życia już za jakieś trzy tygodnie.

Zapisałam się poza tym na półmaraton. Trochę żałuję, że dopiero na wrzesień, ale może w ten sposób wykręcę jakiś lepszy czas? Postanowienia noworoczne trzeba realizować :)

sobota, 17 maja 2014

Z uśmiechem przez ponury maj

No i udało się! W poprzednim poście ubolewałam nam powrotem do codziennej rzeczywistości. Co prawda od majówki minęło już sporo czasu, za mną dwa bardzo pracowite tygodnie i jeden wyjazd w Tatry... Po tym wszystkim padłam wczoraj jak nieżywa, dzisiaj obudziłam się z nową energią... Optymizm wrócił :) A ja, po 9 dniach wróciłam do regularnego (już, mam nadzieje) biegania.

Majówkowy obrazek

Tymczasem, czas zacząć działać znowu. Następny "przystanek"... pewnie w czerwcu ;)

środa, 7 maja 2014

Wspomnienie o majówce

Ciężko jest powrócić do zwykłego życia, trybu szkoła - praca po paru dniach w innym świecie... Nagle, na samą myśl o tym, że muszę znowu wstać, gdzieś iść i że odpocznę sobie dopiero w piątek robię się zmęczona... Ale przecież tak już jest :)

Trochę czasu na to, żeby się przestawić. ale po dniach pełnych obowiązków znowu przychodzi wolne, znowu można planować. I ma się czas, żeby to wolne docenić ;)

Lenistwo nad Hornadem

Pespektywa sesji bardziej mnie cieszy niż smuci. Zbliża się poza tym chwila prawdy... A ja w sumie to sama nie wiem, czy się tym stresuję :)


czwartek, 17 kwietnia 2014

Enjoy your run



Tak podoba mi się napis na moich butach!
Dzisiaj podniosłam jedno oko, spojrzałam za okno i powiedziałam sobie: jaki piękny dzień do biegania!

Rzeczywistość jednak chce swoje i każe mi dzisiaj przeżywać dzień niezdatny do jakiejkolwiek poza-łóżkowej "aktywności"... Aczkolwiek cały czas mam nadzieję, że do wieczora "zmartwychwstanę" i pobiegnę... ;)

Ogólnie rzecz biorąc trochę jestem na siebie zła, że się leniłam przez ostatnie miesiące i nie chciało mi się ćwiczyć. Ostatnio jednak postanowiłam sobie, że muszę przemóc moją niechęć do chłodu i biegać w każdej pogodzie - to jedyny sposób na to, żeby się do niej przyzwyczaić. Zmarzluchy mają gorzej... ;)

Cieszą mnie jednak moje ostatnie wyniki, bo czuję, że jakąś tam podstawę już mam, swoje tempo konsekwentnie trzymam... Ogólnie rzecz biorąc myślę, że jest prawie nie -gorzej niż pod koniec zeszłego roku (czyt. sezonu). Ale najważniejsze, że taka aktywność daje mi powera. Więc można powiedzieć, że stosuję się do zaleceń z butów ;))

wtorek, 25 marca 2014

Świat kiełków

Nasionka wysiałam jakiś czas temu, przyszedł więc czas na... kiełkowanie :), a poza tym różne ogrodowe robótki. O ile mycie balkonu można też pod to podpiąć ;)

A tymczasem mała relacja z tego, jak wygląda mój balkonowy ogródek na wiosnę i czym moje roślinki mnie zaskakują ;)


Tak obecnie prezentuje się moja hodowla. Nasionka spokojnie kiełkują sobie na słonecznym parapecie i czekają na wysadzenie ich do doniczek, na balkon. Ale na to jeszcze nie czas ;)

Obecnie najbardziej podoba mi się, jak rośnie groszek iłówiecki - nowość w moim ogródku.


Na groszek planuję przeznaczyć całą dość dużą doniczkę - zobaczymy, co mi z tego wyjdzie ;)


Poza tym, kontynuuję uprawę roślin, które w zeszłym roku przypadły nam do gustu ;)


Nowością jest też cykoria, która - nie mam pojęcia, jak smakuje :) Rośnie jednak całkiem ładnie.


i... Szarotka alpejska :) Pojawia się już kutner, czyli wygląda na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku.


W moim ogródku nie mogło oczywiście zabraknąć papryczek chilli - to w końcu od nich się wszystko zaczęło... ;) Ciągle nie udało mi się jednak wysiać Nagi Jolokii z powodzeniem.



A tymczasem na balkonie powoli też zaczyna się dziać...

Oto mój nowy "mebel" :) Parę desek z castoramy, pomoc brata i tadaam! Jest prosta półeczka na zioła. Do tego wczoraj zakupione zieloniutkie doniczki z ikei - nie mogę się doczekać, kiedy mebelek zapełni się zieleniną :)


Przed zimą postanowiłam zostawić moje doniczki z zawartością - a tak z czystej ciekawości, czy rośliny na wiosnę same odrosną. Pierwszy pojawił się szczypiorek:


... potem Mięta czekoladowa...



...i truskawka ;)


Mam nadzieję, że zima w tym roku już sobie odpuści i nie spuści na mój odradzający się ogródek jakichś strasznych mrozów. Tak jak jest mi się podoba :)