niedziela, 13 sierpnia 2017

Biegowy czerwiec 2017

Czas nadrobić  nieco zaległości z podsumowań miesiąca. Przenieśmy się więc do początku lata, do miesiąca, w którym pobiłam chyba swój rekord, jeśli chodzi o ilość zawodów. Czerwiec na szczęście do zbyt upalnych nie należał. Za to obfitował u mnie w różnej maści starty. Aż pięć razy pojawiałam się na mecie różnych biegów w dystansach od 5 do 10 kilometrów.



W czerwcu udało mi się przebiec 142 kilometry. Ani to dużo, ani mało. Nie czułam się przeciążona, biegania było tak w sam raz. Jednak coweekendowe zawody potrafią wymęczyć. W niemalże każdy weekend dawałam z siebie naprawdę sporo. Poza tym realizowałam lekkie treningi, a co czwartek robiłam WT, czyli mój ulubiony trening szybkościowy. Całkiem podobał mi się taki układ. Na czwartkowych WT ćwiczyłam głównie kilometrówki, 800-metrówki i krótsze, 400-metrowe interwały. Szybkie bieganie to coś, co uwielbiam i na czym się ostatnio skupiam. Czy robię postępy? Myślę, że tak. Ale prawdziwy efekt będzie zapewne widać dopiero na jesień, jak temperatury nieco opadną. Na początku czerwca niespodziewanie na jednym z treningów WT Garmin oznajmił mi, że pobiłam swój rekord na dyszkę. To tylko trening, ale zawsze jakoś to świadczy o tym, że gorzej nie jest :)



W pierwszy weekend czerwca wystartowałam w Raz Kozie Bieg w Dobczycach. Upalna piątka pozwoliła mi po raz pierwszy stanąć na podium w kategorii i uwierzyć nieco w swoje możliwości. Że może nie takie totalne beztalencie jestem, jeśli chodzi o bieganie ;)



W kolejny weekend pomimo przeziębienia wystartowałam w Biegu dla Kuby w Janowicach. Wymęczyłam się na bardzo górzystej trasie, ale wbiegłam na metę jako 4-ta kobieta. Czyli, że zadowolona :)



Później pobiegliśmy jeszcze na 8 km w biegu W pogoni za Żubrem, a tydzień później dyszkę w Biegu Ulicznym w Oświęcimiu i piątkę w Biegu Ulicznym w Bukownie. Najbardziej jestem chyba zadowolona z Żubra. Pomimo tego, że terenowa część biegu mnie wymęczyłam, to na koniec przycisnęłam i w rezultacie zajęłam dość wysokie miejsce wśród kobiet i w swojej kategorii. Najgorzej poszło mi zdecydowanie w Oświęcimiu. Po 3-cim kilometrze zaczęło się umieranie, toczenie do mety... I trwało strasznie długo ;)

Sporo tego, prawda? :) Pod koniec byliśmy trochę zmęczeni ciągłymi startami. Zawody to pozytywne emocje, ale jak to z każdą rzeczą - można to też przedawkować :) Po zawodach w Bukownie postanowiliśmy zrobić sobie regeneracyjną przerwę. w pełni na nią zasłużyliśmy ;)

A co planowałam w lipcu?
Realizację szybkościowych treningów wraz z możliwościami pogodowymi (wysokie temperaturki wykluczają u mnie mocne treningi) + czasami jakiś dłuższy bieg. O tym, co mi wyszło już w kolejnym podsumowaniu.

Najpiękniejszy biegowy dzień tego miesiąca :)

piątek, 4 sierpnia 2017

Bieg uliczny w Bukownie - motywujące zakończenie

Dzień po biegu w Oświęcimiu jechaliśmy z Wojtkiem na kolejny bieg, tym razem do Bukowna. Przejeżdżaliśmy przez nieco nietypowe dla nas krajobrazy, minęliśmy Olkusz - wszędzie las :) Na samą myśl, że mam wypluwać płuca przez 5 kilometrów trochę mnie osłabiała. Dzień wcześniej zawody dały mi mocno w kość, a temperatura była w okolicach 30 stopni.

Na miejscu okazało się, że na te zawody zjechało się chyba z pół krakowskiego światka biegowego :) Byli też zawodnicy spoza Europy, zachęceni z pewnością wysokimi nagrodami pieniężnymi. Wojtek przygotowywał się do dyszki, ja do piątki. Ależ się cieszyłam, że nie muszę biec 10 kilometrów. W takim skwarze w miarę dobre samopoczucie potrafię utrzymać tylko do 20-paru minut. Później jest tylko gotowanie się i zdychanie :)



Nie wiedziałam zbyt dużo o trasie. Wojtek na rozgrzewce zrobił małe rozeznanie i wspominał coś o kawałku leśnym duktem. Czyli zapewne nie będzie ścigania. Nawet i lepiej.



Start obu dystansów był o 17:00. Ludzie jak to zazwyczaj bywa, bardzo wyrwali. Ja też biegłam z początku trochę  za szybko. Planowałam tym razem biec zapobiegawczo, w okolicach 5:20. Podziwiać okolicę i cieszyć się startem. W praktyce wyszło trochę szybciej, ale biegło mi się dobrze. Na podbiegu na 2. kilometrze zaczęłam już wyprzedzać ludzi. Potem faktycznie wbiegliśmy do lasu i nawierzchnia zrobiła się trochę gorsza. A za lasem był kolejny las, a za nim taka baardzo długa prosta po szutrowej drodze. Cała skąpana w słońcu. Do tego ciężko było wyprzedzać ludzi, bo wiązało się to z biegnięciem po drobnych kamyczkach. Łykałam po jednym, a potem stwierdziłam, że czas przykleić się do czyichś pleców i utrzymać to tempo :)

Trochę mnie ten odcinek wymęczył. Na szczęście za nim był zbieg leśną drogą, a potem wybiegłam na długą, prostą drogę, na końcu której widziałam metę. Coś jak na Błoniach. Meta, no to przyspieszam! Przyspieszyłam, tempo poniżej  min/km. A tu zegarek zrobił mi psikus i dopiero odpikał 4-ty kilometr. No to się teraz męcz kobito :) Ale powiedziałam sobie, że nie ma opcji, dam radę utrzymać to tempo! Dyszałam, sapałam i wyprzedzałam biegnących na dyszkę. Meta jakoś tak wolno się przybliżała. Ale w końcu do niej dotarłam. Ostatni kilometr tempo 4:49 min/km. Mój najszybszy kilometr w biegu ulicznym :)



Na metę dotarłam z oficjalnym czasem 25:56. Garmin pokazał, że 5-kę pokonałam w czasie 25:36. Jak na nieprostą trasę i upał, to bardzo fajny wynik. Zajęłam 8 miejsce na 39 kobiet. 



Biegiem w Bukownie zakończyliśmy wiosenny okres startów. Ten ostatni dał mi wiarę w to, że jak nadal będę pracować nad prędkością (i upał nieco zelży...), to będę jeszcze biegać szybko. Co więcej, spodobały mi się te piątki... :) 

Medal me gusta :)