niedziela, 12 listopada 2017

Biegowy październik 2017

Październik za nami, a więc czas na podsumowanie miesiąca. Jeśli chodzi o bieganie, to dziwny był to miesiąc. Pomieszanie bardzo dobrych biegów z fatalnymi i do tego w tle gdzieś ciągle majaczyła groźba złapania kontuzji. Mimo tego udało mi się wziąć udział w trzech imprezach biegowych.



Październik był u mnie dość rozbieganym miesiącem - przebiegłam 180 km. To dość sporo kilometrów, a w ogóle nie czuję, jakbym jakoś specjalnie dużo w październiku biegała. Ostatnio tyle biegałam do maratonu. Mam poza tym świadomość, że odpuściłam trzy treningi. Kolejne przed-maratońskie 200 będzie mam nadzieję już wchodziło gładko ;)



Jeśli chodzi o treningi, to trenowałam głównie spokojnie. Trafiły się pojedyncze szybsze treningi, większość jednak biegałam pod znakiem OWB1. Powód był prosty - jak są zawody, nie ma tyle czasu na WT.

Październik rozpoczęłam świetnym występem na Biegu Trzech Kopców. Poza tym w pierwszej części miesiąca moje bieganie skupiało się głównie na przygotowaniach do półmaratonu, a konkretniej  na tym, żeby nic przed nim nie spieprzyć. Jeszcze 1,5 tygodnia przed półmaratonem było świetnie, zrobiłam trening progowy na zaskakująco niskim tętnie - moje tempo progowe wynosiło do tego 5:06 min/km. Przypomnę - rok temu przebiegnięcie interwału z taką prędkością  było dla mnie mocno męczące. Tydzień przed półmaratonem złapało mnie małe przeziębienie, a potem się ociepliło... i klops. Na spokojnych treningach tętno było zadziwiająco wysokie, a ja się męczyłam. 

No i faktycznie, na Półmaratonie Królewskim niestety wiele nie ugrałam. Do tego ten start kosztował mnie tyle sił, że przez kolejny tydzień przy spokojnym bieganiu wszystko mnie bolało, a wracałam z treningów wykończona. Gorzej niż po maratonie ;)



W październiku udało nam się też raz zawitać na treningu prowadzonym przez Adama Czerwińskiego w Wieliczce. Staramy się teraz jeździć tam co tydzień. Raz, że Adam bardzo fajnie te treningi prowadzi, a dwa, że fajnie pobiegać po bieżni. No i traktujemy te czwartkowe treningi jako nasz jesienny motywator do szybszego przebierania nogami :)

Na koniec miesiąca wzięłam udział jeszcze w jednych zawodach - 4. Biegu o Złotą Szyszkę. Do ostatniej chwili wahałam się, czy startować. Cały miesiąc bowiem dolega mi kolano. Całe szczęście postanowiło nie strajkować i bieg ukończyłam szczęśliwie.



A jakie plany na listopad?

Zwalniamy, odpoczywamy...  Jedyny start, jaki planowałam w listopadzie to Czechowicki Bieg Niepodległości. A po nim całkowita przerwa na ok. 2 tygodnie - czas podreperować kolano, bo od stycznia będę musiało wytrzymywać kolejny trening maratoński :)

wtorek, 7 listopada 2017

4. Półmaraton Królewski - bo pogoda była za ładna

Dwa tygodnie po niezwykle udanym Biegu Trzech Kopców planowałam, jak to większość krakowskich biegaczy, start w Półmaratonie Królewskim. Tym razem założenia co do tempa miałam jasne. Trochę z rytmu wybiło mnie lekkie przeziębienie, które złapałam tydzień przed startem. Ostatnie treningi przed półmaratonem nie należały do najlepszych - łapałam na nich zbyt wysokie tętno. Ale kto by dbał o szczegóły. Swoich założeń na start nie redukowałam. Z obawą jednak patrzyłam na prognozy pogody na start - zbliża się ciepełko...

W dniu startu poranek wyglądał obiecująco. W okolice Tauron Areny pojechaliśmy dość wcześnie, żeby uniknąć tłumów i mieć gdzie zaparkować - na start w krakowskim półmaratonie zapowiedziało się 10.000 luda... M.in. dzięki temu myślę została zmieniona trasa. Zeszłoroczna nie poradziła sobie z takim natłokiem ludzi. Na rozgrzewce nogi lekkimi nie były, ale przed startem zawsze jest jakiś tam stres.

Przed startem spotkaliśmy też Kamilę z Górskiego Świata, dla której to był drugi półmaraton :



Zjadłam swoją kaszkę mocy i poszliśmy się z Wojtkiem ustawić na starcie. Wojtek wybrał Piątkę dla Kościuszki. Ja nieco dłuższy dystans ;) Nauczona przykrym niestety doświadczeniem ustawiłam się w nieco wcześniejszej strefie czasowej. 

Ubrałam się najlżej, jak się dało. Przed startem na horyzoncie widziałam już bezkresny błękit. Wcale nie było mi chłodno. Zła zapowiedź. Trochę bojowego nastawienia miałam, ale rozsądek szeptał do ucha, że dzisiaj nic z tego nie będzie. Bez walki się nie poddam ;) Organizatorzy wymyślili start falowy - strzał w dziesiątkę.

Start! Początek biegłam równo, dobrym tempem. Moim założeniem było biec z tempem 5:25 min/km do końca. Albo ile dam radę utrzymać ;) Trafił się jakiś odcinek z górki, to biegłam trochę szybciej. Po pięciu kilometrach robiliśmy znowu nawrotkę koło Areny. Później dłuższy odcinek Aleją Pokoju. Dalej na wiadukt. Ósmy kilometr minął, ale po wiadukcie zrobiło mi się trochę gorzej. Na kolejnym odcinku pojawiło się kilka kolejnych małych podbiegów, które jakoś strasznie mnie męczyły. Po chwili dochodziłam do siebie, ale pojawiał się znów kolejny podbieg. W zeszłym roku trasa tutaj biegła bulwarami. W tym roku 10.000 ludzi by się tam chyba nie zmieściło. Szkoda. Po 10 kilometrze zaczęłam czuć, że chyba mam trochę dość. Nie pomogła woda na punkcie odżywczym. Podbieg na Most Dębicki znowu mnie troszkę osłabił.



Po drugiej stronie Wisły myślałam, że trzymam się jednak dzielnie, ale na 13. kilometrze mnie ścięło. I to by było na tyle, jeśli chodzi o ściganie i trzymanie tempa :)



Gotowałam się, mocno zwolniłam i tylko odliczałam kilometry do mety. Po 18. kilometrze walczyłam sama ze sobą. Wstyd się przyznać, ale parę razy na chwilę przeszłam do marszu. Dobiegłam do Areny, a tu jeszcze 3 kilometry. Czy ja kiedykolwiek skończę ten bieg? Po drodze widziałam umieralnię jak na maratonie - widok wyczerpanych ludzi nie pomagał ;) Liczyłam na to, że gdzieś tam będzie stał Wojtek i pomoże mi dotrzeć do mety ;) Przez ten start falowy niestety jeszcze się mnie nie spodziewał. Pomógł tylko na ostatnich metrach do mety. I za metą - gdyby mnie nie podtrzymał, pewnie bym nie ustała na własnych nogach :)



Dotarłam na metę z czasem 1:58:29. Rok temu szalałabym ze szczęścia z takiego czasu, ale czasy się zmieniły, bo chciałam 1:55 i wiem, że na taki wynik mnie naprawdę stać :) Na początku byłam niezadowolona, ale jak zobaczyłam wyniki innych, to stwierdziłam, że jednak nie poszło mi źle. Inni umarli jeszcze bardziej niż ja... ;)



Wojtek też był niezadowolony ze swojego występu. Ja po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że latem to ja życiówki nie zrobię, tylko się niepotrzebnie wymęczę. Ale kto by pomyślał, że w połowie października będzie 25 stopni... No cóż. Wydaje mi się, że bezpośredni związek z tym miało moje wysokie tętno na treningach i na samych zawodach. Po półmaratonie i ochłodzeniu wróciło do normy. Masz Ci los :)

Z pozytywów, to fajnie, że organizatorzy wyciągnęli wnioski sprzed roku. Tym razem organizacja była bardzo fajna. Nie czuło się tłoku. Szkoda tylko, że nie zamówili życiówkowej pogody :D Ale może się uda za rok. Nowa trasa za to nie przypadła mi do gustu. Na pewno nie jest tak szybka jak ta poprzednia. Może przy starcie falowym dałoby się jednak pobiec przy bulwarach? :)