wtorek, 18 września 2018

2. Bieg o Złotą Kózkę - słoneczna piątka

Oj, dawno mnie tu nie było!
Niestety nie oznacza to, że przez cały ten czas ostro trenowałam nic o tym nie mówiąc, a teraz będę zgarniać tylko życiówki. Ten rok biegowo nie należy u mnie do tych najlepszych - powodów jest wiele, od osobistych do kontuzji. Biegam jednak cały czas i dzisiaj postanowiłam wrócić wspomnieniami do pewnego ciepłego, czerwcowego dnia, kiedy to stanęłam na starcie 2. Biegu o Złotą Kózkę w Dobczycach.

pierwszej edycji wystartowaliśmy z Wojtkiem rok temu. W tym roku z racji ślubu i powrotu do biegania nie mieliśmy zapełnionego całego grafiku zawodów, ale tego jednego biegu nie mogłam odpuścić. Tym bardziej, że pamiętaliśmy, jak fajnie było rok temu.

Wczesnym popołudniem stawiliśmy się więc w Dobczycach, zabierając ze sobą znajomych. To niesamowite, że coraz więcej moich znajomych przekonuje się do biegania - na pierwsze starty jeździłam sama z Wojtkiem jako kibicem i nie miałam z kim pogadać o sprzęcie biegowym. Bieganie jednak wciąga i uzależnia :)

Dobczyce oczywiście przywitały nas słoneczkiem i wysoką temperaturą. Taki urok tego biegu :) Odebraliśmy pakiety, a ja, jako dobry zwyczaj zrobiłam tradycyjną rozgrzewkę przed biegiem. Samopoczucie spoko, przebieżki spoko. Chciałam utrzymać tylko tempo 5:30 min/km,  żeby nie było wstydu ;) Naprawdę mało wtedy biegałam i miałam wrażenie, że moja forma jest bardzo słaba. 

Trasa tego biegu jest płaska, gdyby nie fakt, że bieg jest organizowany tak ciepłą porą, na pewno byłaby mocno życiówkowa. O 16:00 wystartowaliśmy.  I na początku: torpeda! Ja tu chciałam trzymać rozsądne tempo, a tłum ciiśnie grubo poniżej 5:00 min/km, wszyscy mnie wyprzedzają, łącznie z koleżankami, które biegają od niedawna. Co Ci ludzie :) Na pierwszym kilometrze mijam Wojtka (tym razem w roli kibica), który na mój widok zamiast rzucić jakieś dajesz, czy coś, pyta tylko: co się stało? :D 



Odpowiadam, że nic, tylko wszyscy strasznie cisną :) Nie siłuję się na dziką pogoń, bo dobrze wiem, jak to się w moim przypadku skończy. Biegnę na samopoczucie, na drugim kilometrze wyprzedzam już jedną  koleżankę, na trzecim doganiam drugą. Próbuję chwilę ją pociągnąć, ale widzę, że mocno zwalniamy, więc mówi, żebym biegła. 

Ludzie obok przechodzą do marszu, rzucają się na punkt z wodą. A nie mówiłam? ;);)

Mija czwarty kilometr, i mnie dopada zmęczenie. Rok temu w tym miejscu zaczęły się moje męki pańskie do mety, tym razem też czuję, że mam już trochę dość, ale mimo tego przyspieszam. Przecież to tylko jeden kilometr. Nawet mniej. Niecałe 5 minut, jak się pospieszę.

Słychać już metę. Jeszcze łykam kobitki, które trochę osłabły, przyspieszam, na ostatnim zakręcie mocno dopingowana przez Męża (jednak się zrehabilitował :P) i meta!


Teraz można już poleżeć na trawce :)

Patrzę na zegarek i niespodzianka! 26:19 min, czyli średnie tempo 5:14 min/km! Niewiele wolniej niż rok temu :) I dużo szybciej, niż się spodziewałam.


Miły akcent jak na pierwszy sprawdzian po powrocie po kontuzji. Tętno wysokie, ale czegóż się spodziewać. Cieszę się, że zachowałam rozsądek i zimną krew i nie dałam się wkręcić w to tempo 4:45 na początku - że niby tamta ma biec szybciej niż ja? ;)) Jednak jakieś to biegowe doświadczenie mam :)



Tym razem niestety nie udało się wskoczyć na podium, ale żeby było zabawnie, to znowu byłam piąta w K20 :) Tym razem jednak na podium rządziły 30-ki, więc się nie załapałam. 


Na koniec jeszcze sesja z eRDusiem :)

Rozbiegane Dobczyce - dzięki za kolejną fajną imprezę biegową! :)