czwartek, 31 marca 2016

Biegowy marzec 2016

Marzec. Wiele ludzi budzi się "biegowo" do życia. Tegoroczny marzec jednak pogodą nie rozpieszczał i ciepłych dni było raczej mało. No cóż - w końcu w większości to zima.

Mój biegowy marzec był dość specyficzny. Nie wydaje mi się, żebym biegała jakoś dużo, a mimo tego przebiegłam 133 km. Czyli praktycznie tyle ile w lutym, a nawet troszkę więcej.



Na początku miesiąca trenowałam delikatnie, ze względu na bolącą nogę. Podczas biegania właściwie nie bolała, ale podczas chodzenia tak, więc nie chciałam jej jakoś dobijać. Później ból powoli się zmniejszał, a ja coraz bardziej intensywnie myślałam o zbliżającym się Półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego. Nie fundowałam sobie więc jakiś bardzo długich wybiegań. Codziennie za to robiłam ćwiczenia stabilizujące, m.in. ze względu na nogę.

Start w Półmaratonie Żywieckim okazał się dla mnie bardzo udany, biegło mi się lekko i w rezultacie udało mi się wykręcić życiówkę - 2:01:22. Coraz bliżej do złamania 2 godzin :) 



Ciekawa jestem jak by mi poszło, gdybym zamiast górzystych zawodów w Żywcu wybrała płaską krakowską Marzannę - pewnie z przodu byłaby jedynka :) Bardzo się jednak cieszę, że wystartowałam w Żywcu, a jaki wynik mogę mieć w półmaratonie na płaskim sprawdzę... Kiedyś ;)

Końcówka marca natomiast była mniej intensywna ze względu na Święta spędzane na wsi, gdzie boję się "lokalnych burków", więc biegałam mało.

Płasko jak stół :)
Niestety, na koniec miesiąca dopadło mnie wiosenne osłabienie. Ostatnia dyszka w tempie 6 min/km kosztowała mnie więcej sił niż półmaraton ;) Przesilenie wiosenne to faktycznie dziwna rzecz - 1,5 tygodnia wcześniej biegnę po życiówkę, a teraz męczę się biegnąc tempem, które powinno być dla mnie luźne. Mam nadzieję, że ta słabość szybko minie...

Bo mam ogromną ochotę na długie wybiegania! W marcu tego mi brakowało najbardziej. I mam nadzieję, że w kwietniu parę dłuższych biegowych wycieczek sobie zrobię, bo takie treningi, zaraz obok podbiegów najwięcej mi dają.

Chciałam jeszcze nawiązać do mojej "kontuzji", która pojawiła się miesiąc temu i przez którą cały marzec zastanawiałam się, co i gdzie mnie boli. Otóż po wizycie u rozmaitych lekarzy wylądowałam w końcu u fizjoterapeuty.  Dowiedziałam się, że moje kończyny mają różną długość, a winowajcą są najprawdopodobniej spięte mięśnie. I to tam, gdzie w ogóle nie wiedziałam, że mam jakieś mięśnie ;) Jestem więc w trakcie leczenia i przy okazji reperuję sobie też okolice kręgosłupa. 

A co planuję w kwietniu? Jak już pisałam wyżej - długie wybiegania. Maraton zbliża się wielkimi krokami. Oprócz tego planuję dwa udziały w zawodach - półmaraton w Ojcowskim Parku Narodowym (znowu pagóry) i Bieg na Bagrach. I znowu bez żadnych konkretnych planów na te biegi oprócz tego, co planuję zawsze - dobrze się bawić :) Chciałabym poprawić czas na dyszkę, ale nie sądzę, żeby udało mi się to na Bagrach. Ale kto wie, kto wie - w końcu życiówki na Żywieckim też się nie spodziewałam.

Powoli kształtują się moje plany biegowe na jesień. I wygląda na to, że będą to praktycznie same góry, Jak ambitne - zobaczymy wstępnie po maratonie :)

A póki co kilometraż w tym roku idzie całkiem nieźle :)


wtorek, 22 marca 2016

XVII Półmaraton dookoła Jeziora Żywieckiego - prawie jak w domu

Jak tylko dowiedziałam się o Półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego, wpisałam go na moją listę imprez, w których koniecznie chcę wziąć udział. Powodów ku temu jest wiele. Po pierwsze - odbywa się właściwie w moich rodzinnych okolicach, z widokami na szczyty, które odwiedzałam wiele razy, a poza tym - ciekawa i wymagająca trasa najeżona podbiegami i zbiegami. Czegóż chcieć więcej? ;)

Tak się składa, że w Półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego wzięłam po raz pierwszy udział w ubiegłą niedzielę. I póki moje wspomnienia są jeszcze świeże, chciałam co nieco opowiedzieć o tym biegu, który dla mnie okazał się bardzo szczęśliwy.

Plan na ten bieg miałam dość sprecyzowany. Przede wszystkim, żeby ten wyczekany przeze mnie bieg był przyjemny i sprawił mi dużo radości. Po drugie - żeby rozłożyć mądrze siły i nie powtórzyć błędów z Półmaratonu Królewskiego. Nie nastawiałam się na życiówkę, zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to trudna trasa. Przyrównywana często do Półmaratonu Jurajskiego, który rzeczywiście zapamiętałam jako wymagający.



Start był na rynku w Żywcu. Atmosfera była świetna. Słońca niestety (albo stety?) nie było, ale za to temperatura była idealna. Wydaje mi się, że na zawodach biegacze są w zupełnie innym świecie - wszyscy uśmiechnięci, żartują... Ten dobry nastrój udzielił się i mi. Wystartowałam z uśmiechem. Biegłam podziwiając krajobrazy i jednocześnie kontrolując tempo, żeby nie dać się zbytnio ponieść z tłumem. Dobrze zapoznałam się z profilem trasy, żeby nie było niespodzianek. Prawdziwy test miał nastąpić na 18 kilometrze pod postacią kilometrowego podbiegu.

Kilometry mijały spokojnie, podbiegi lekkimi mi były, co punkt z wodą łapałam mały łyk izotoniku, tak dla zasady. Niestety, nadal nie udało mi się jeszcze dobrze zorganizować jednej rzeczy - po raz kolejny przebiegłam cały bieg głodna... Żel, który miałam ze sobą, niewiele mi pomógł - no cóż, chyba jedyny sposób na brak głodu na trasie to zaaplikować mi rano jedzenie dożylnie, bo inaczej nie wchodzi :) Trochę liczyłam też na jedzenie na trasie, którego niestety nie było. Na 10tym kilometrze złapałam parę łyków z 5-litrowego baniaka z izotonikiem, bo wolontariuszom się chyba gdzieś zagubiły kubeczki ;) Dużo ludzi na to narzekało, ale dla mnie ten incydent był co najwyżej trochę śmieszny.

Cały czas miałam pod kontrolą swoje zmęczenie. Jak tylko wiedziałam, że trochę przesadzam - zwalniałam. Na zbiegach przyspieszałam. Kiedy zegarek zapikał mi 15-ty kilometr, zaczynałam przeliczać, czy są szanse, żeby udało mi się złamać 2 godziny... Teoretycznie były, ale przede mną był jeszcze ten rzeczony podbieg :) A raczej dwa podbiegi.

Oba pokonałam spokojnym tempem, ale cały czas biegłam. Na "szczycie góry" na 19 tym kilometrze zauważyłam, że zostało mi niestety trochę za mało czasu. Wykorzystałam maksymalnie zbieg. Ale później został jeszcze jeden kilometr po płaskim. Biegłam dość szybko, ale nie miałam na tyle sił, żeby jeszcze bardziej przyspieszyć.


W rezultacie wbiegłam na metę z czasem 2:01:22. Dostałam piękny medal. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to życiówka! Której absolutnie się nie spodziewałam... Nie na takiej trasie!


A z taką miną przekraczałam metę - radość wypisana na twarzy :)




Parę minut po mnie na mecie zameldował się mój brat - to był jego pierwszy półmaraton. Byłam z niego bardzo dumna, bo świetnie mu poszło :) Jak widać nie taki diabeł straszny jak go malują.



Podsumowując - myślę, że długo wspominając ten dzień będzie mi towarzyszył uśmiech na twarzy. Pod względem organizacji było parę niedociągnięć, które mnie osobiście nie dotyczyły - dla mnie wszystko było super. Jestem pewna, że będę tutaj wracać co rok. Bo jest do czego!


Piękny medal - chyba najpiękniejszy w mojej skromnej kolekcji. Do tego ładny numer startowy i zielona koszulka z logo półmaratonu w pakiecie - jestem maniakiem koszulek, więc bardzo mnie ucieszyła, zwłaszcza w takim pięknym kolorze ;)

A jeśli chodzi o to, jak mi poszło, to jestem z siebie bardzo zadowolona. W końcu udało mi się przebiec półmaraton na zawodach rozsądnie, przy okazji wykręciłam nową życiówkę, a po przekroczeniu mety byłam jeszcze całkiem rześka ;) I co ważne - od początku do końca biegłam. Zatrzymywałam się tylko na parę sekund przy punktach odżywczych, żeby się napić. Wszystkie podbiegi pokonałam biegiem, z czego się bardzo cieszę. Ćwiczenie siły biegowej jak widać się przydało! I będę je dalej konsekwentnie robić :)

Tak prezentują się międzyczasy. Widać, gdzie był największy podbieg i zbieg ;)

Profil trasy - zrzutka z garminconnect

Przede mną jeszcze wiele rzeczy, których muszę się nauczyć. Dystans półmaratoński powoli staje się dla mnie czymś przyjemnym, na drugi dzień nic mnie właściwie nie boli - bardzo mnie to cieszy. Cieszą też postępy, które robię, drobnymi kroczkami. A takie sprawiają chyba najwięcej radości, dając przy okazji ogromną przyjemność z biegania.

A więc Żywcowi mówię - do zobaczenia biegowo za rok! :)

wtorek, 8 marca 2016

Pierwszy podmuch wiosny

Nareszcie! Kończą się długie, mroczne wieczory i ponure poranki. Powoli zbliża się wiosna. Nie, żebym nie lubiła zimy, wręcz przeciwnie - ale zima skończyła się mniej więcej w styczniu. Teraz czekam więc już tylko na wiosnę.

Wiosna dla mnie najpiękniejszy czas do biegania. Temperatury są przyjemne, dni coraz dłuższe, a na zewnątrz pachnie przyrodą budzącą się do życia, wszystko zaczyna się zielenić... Chce się żyć! Uważam, że wiosna to najlepszy czas, żeby zacząć przygodę z bieganiem. Najbardziej "motywujący" czas - 3/4 tych, którzy tak zacięcie zaczynali biegać w pierwszych dniach nowego roku pewnie odłożyło dwa tygodnie później biegowe do na półkę. Nie dziwię się. A na wiosnę buty same wskakują na nogi... I chce się biegać :)

W tą niedzielę miałam  okazję wybrać się na pierwszą prawdziwą, wiosenną przebieżkę. Gdzie? Oczywiście w Dolinki Podkrakowskie. Trasa można powiedzieć "standardowa" - czyli Dolina Kobylańska i Będkowska.

Endomondo szaleje - różnica wzniesień tak bardzo...

Miało być ostrożnie (nie ufam nadal mojej nodze), a przy okazji nieco dłużej. Wyszło 14 km, ale za to w trudnym i ciekawym terenie :)

Zielono co prawda jeszcze nie było, ale ptaki donośnie zapowiadały, co się szykuje :)

Las Karniowski
Z Bębła do Doliny Będkowskiej
Łabajowa
Dolina Będkowska jest wręcz wymarzona do biegania. Przyjemna ścieżka w lesie i do tego ludzi jak na lekarstwo. Biegaczy żadnych - gdzie oni się podziewają?



Hmm... Może nie każdy lubi kąpiele błotne :) Prawdziwe błotko było jednak tylko momentami i nie było jakoś mocno kłopotliwe.


Na błocie doceniłam moje terenówki - chyba powoli zaczynam się z nimi lubić ;) Nie chcę wiedzieć, jak wyglądałyby moje asfaltówki po takim biegu.

Po przyjemnej Dolinie Będkowskiej musiałam znowu wybiec w okolice Skalnego Raju. Hm, bieg przeplatałam z marszem. Dopiero w domu zobaczyłam, że na odcinku ok 1 km było tak 80 metrów przewyższenia. No cóż, sporo wody w Wiśle upłynie zanim będę w stanie w miarę gładko wbiec na tamte górki :)

Dalej już tylko w dół, do Doliny Kobylańskiej. Na zegarku wybiło 14 - byłam całkiem zadowolona. Lubię tą trasę i polecam wszystkim, którzy lubią się nieco pomęczyć na podbiegach. I przy okazji cieszyć się pięknymi widokami. 

A w nagrodę czekało mnie najlepsze z najlepszych - ognicho przygotowane przez Wojtka!


Na deser jeszcze wspinaczka, ale o tym nie będę pisać, bo to post biegowy ;)

Trochę poprawiły się u mnie nastroje urazowe. Ból praktycznie całkowicie minął. Na pewno jednak nie na zawsze, więc już działam w tym kierunku, żeby go w przyszłości wykluczyć.

Za 2 tygodnie Półmaraton Żywiecki. Póki co jestem pozytywnie nastawiona, do startu będę bardzo ostrożna z bieganiem. No i mam nadzieję, że mnie po nim znowu nie pokręci :)

czwartek, 3 marca 2016

Bardzo rozbiegany luty 2016

Najkrótszy miesiąc w roku - luty. W tym roku tylko troszkę krótszy, niż zazwyczaj. Tegoroczny luty był jednak naprawdę paskudny. Szczerze - brzydszej zimy nie pamiętam. Przez większość dni było szaro, mokro, wietrznie, wilgotno i zimno. No i ciemno - to najgorzej. Wszędzie błoto i kałuże, więc buty suszyły się po praktycznie każdym bieganiu.

Tak zapamiętam luty 2016...
Miałam wrażenie, że podczas niektórych biegów endorfiny zostawały w domu i siedziały pod ciepłą kołdrą... ;)

Chociaż bywało i tak :)
Ale brzydka pogoda to tylko brzydka pogoda. A w lutym trochę pobiegałam. Na wstępie wspomnę, że nie sama - chyba niechcący zaraziłam bieganiem mojego Wojtka, który swoją drogą okazał się być prawdziwym biegowym talentem :) Ten to dopiero szybko przebiera nogami!

Trochę, czyli 131 km. To najwięcej w mojej biegowej karierze. A to wszystko z powodu dźwięczącego w mojej głowie słowa: maraton...


Cały luty biegałam bardzo regularnie. Dziura w kalendarzu jest tylko tam, kiedy dreptałam po Karkonoszach ;) Poza tym, raz w tygodniu robiłam dłuższe i wolne wybiegania, zwiększając dystans - było to 16, 16, 18 i 21 km. W treningi wplotłam też podbiegi, szybkie biegi i takie tam. Trail był bodajże tylko jeden - nie chciałam utonąć w błocie :)

Ale jak wiadomo - nie samym bieganiem żyje człowiek. Poświęcałam też czas na gimnastykę, rozciągnie, chodziłam na zajęcia - byłam na CrossFicie, Core i TRX. Tutaj krótko dodam, że zauważyłam postępy w rozciąganiu, co bardzo mnie ucieszyło :)

A jeśli chodzi o samo bieganie i postępy to udało mi się w końcu troszkę popracować nad prędkością. Do tej pory bieg z prędkością 5 min/km był raczej maksimum podczas moich biegów. A tu proszę - porozciągałam trochę mięśnie, poćwiczyłam gimnastykę siłową i voila - da się biegać poniżej 5 min/km! Mój rekordowy kilometr zrobiłam w 4:38 min. Było troszkę z górki, ale i tak się cieszę :) No i w związku z szybszym przebieraniem nogami udało mi się poprawić swój rekord na 5 km - teraz jest to 24:38. Uch, niełatwo było. Sapałam po tym moim małym wyczynie jak lokomotywa ;)



Z radością stwierdzam, że za sprawą długich wybiegań w rozsądnym tempie poprawia się też moja wytrzymałość. W ostatni piątek zaplanowaliśmy dłuższe wybieganie. Miałam straszną ochotę przebiec dystans półmaratoński. I udało się :) Czas oczywiście gorszy niż na Królewskim i starałam się zachować "rozsądne tempo" - prawie się udało.


Jak widać, rozsądek skończył się u mnie wraz z 20 kilometrem. A, bo ostatni odcinek był z górki... Więc pocisnęłam. Na zegarku mignęło mi nawet 4:15 min/km. Wszystko super, bo miałam rezerwy na finisz... Super. Do czasu. W domu okazało się, że coś jednak mnie boli... Ogólnie mówiąc - udo.. Właściwie trochę jeszcze boli. Czeka mnie wizyta u neurologa, bo wszystko wskazuje na to, że boli mnie... nerw. Zaniedbywanie kręgosłupa przez lata musiało się w końcu odezwać ;) Podobny uraz miałam już rok temu, przeszło i jakoś więcej nie dawało o sobie znać. Oby tym razem też tak było.

Z nowości dodam jeszcze tylko, że postanowiłam kupić sobie nowe butki - oczywiście NB i oczywiście niebieskie - taki tam "przypadek" :) Zdecydowałam się na NB 880v5. Dzisiaj byłam je ochrzcić, ale na razie w sumie zamierzam jeszcze dobiegać w moich ukochanych 790v3, czyli tzw. kapciach. Myślę, że te nowe też za jakiś czas będą tak wygodne, jestem pewna :)



A jak wyglądają moje plany na marzec?

Hm, w związku z bólem uda będę musiała chyba nieco ograniczyć/skrócić długie wybiegania. Szkoda, ale lepiej dmuchać na zimne. A to tym bardziej, że w marcu czekają mnie w końcu zawody, na których naprawdę mi zależy, a mianowicie - Półmaraton Żywiecki. Pewnie już to pisałam, ale nie mogę się doczekać! Mam nadzieję, że wraz z przyjściem wiosny i cieplejszych dni wszystkie bóle odejdą w niepamięć (wcześniej tak już bywało) i na półmaratonie będę mogła się cieszyć w 100% z biegania i obserwować otoczenie tej pięknej i wymagającej trasy. Proszę o trzymanie kciuków :)