czwartek, 18 czerwca 2015

Et mål

Połowa czerwca. Za miesiąc minie dokładnie rok, od kiedy coś strzeliło mi do łba i tak jakoś, po prostu, zaczęłam się uczyć norweskiego. Ale skoro to dopiero za miesiąc, to na podsumowanie i ostateczną ocenę mojego aktualnego poziomu jeszcze czas. 
Wczoraj oficjalnie ukończyłam kurs norweskiego na poziomie B1. Ten semestr poprzeplatany był oczywiście pisaniem pracy magisterskiej, przygotowywaniem się do półmaratonu i robieniem innych dziwnych rzeczy. Było bardzo intensywnie i ostatnimi czasy dopadło mnie koszmarne zmęczenie. Ale jak zawsze - sporo czasu poświęciłam właśnie na norweski. I co?


Ano oczywiście, opłacało się ;) Zakończyłam kurs z najwyższą oceną i na koniec mogłam o sobie przeczytać wiele pokrzepiających i dających jeszcze więcej wiary w siebie słów. Miło, jak ktoś docenia w końcu twoją pracę. Przez te wszystkie lata zdążyłam już trochę zapomnieć, jak bardzo ważne w nauce języka jest motywowanie do nauki przez innych i pochwała. Jeśli będę w przyszłości uczyć języka (a jeśli będę, zapewne będzie to norweski), to z pewnością o tym nie zapomnę.

Poza tym, niestety cały czas mam urwanie głowy. Czas pozamykać parę spraw, skończyć studia i rozpocząć nowy rozdział w życiu. Mam nadzieję, że nastąpi to już za parę dni... ;)

A w uszach trochę dziwne połączenie norweskiego i reggae... AdmiralP - Skakke Gi Opp ;)

poniedziałek, 15 czerwca 2015

XI Jurajski Półmaraton - moja pierwsza połówka

Przebiec półmaraton - cel, który zaczął świtać w mojej głowie po przebiegnięciu którejś tam z kolei dyszki. Postawić sobie trochę wyżej poprzeczkę, sprawdzić się... No i w końcu go wybrałam. Pewnie nie był to najbardziej trafny wybór - padło na podobno jeden z najtrudniejszych biegów tego typu w Polsce, czyli Jurajski Półmaraton.

Od decyzji, że pobiegnę!, którą podjęłam pod koniec marca minęły prawie trzy miesiące. W te trzy miesiące zmuszałam się do polubienia biegów w pełnym słońcu, do zaprzyjaźnienia się z podrakowskimi górkami i skupiałam się na nieco dłuższych biegach. W ramach mobilizacji robiłam 100 km miesięcznie, co nigdy wcześniej mi się nie udawało.

Na początku spoglądając na profil trasy, obawiałam się licznych podbiegów. Lubię podbiegi i nie cierpię biegać całkowicie po płaskim (bieg Bulwarami Wiślanymi to dla mnie męka), ale... wszystko z umiarem ;)

A w przypadku Jurajskiego Półmaratonu wyglądało to tak:

Źródło: http://www.jurajskipolmaraton.pl/trasa.html


I nadszedł ten dzień. Prognozy były bezlitosne - upał! Upał, który dwa dni wcześniej sprawił, że po 4 kilometrach biegania wróciłam wyczerpana do domu. A jednak, nie stresowałam się tym startem. Może dlatego, że jedyną rzeczą, którą od siebie wymagałam to :ukończyć. No i zmieścić się w limicie czasowym :) Obawiałam się trochę, że upał mnie zniszczy. Nie obawiałam się za to dystansu - co prawda do tej pory najwięcej udało mi się przebiec 16 kilometrów. Ale i tak jakoś wiedziałam, że dam radę.



Przyjechaliśmy do Rudawy trochę wcześniej, jak jeszcze temperatura była przyjemna. Kolejek po odbiór zestawu startowego nie było, można było przyjemnie posiedzieć, trochę się porozgrzewać. Na niebie pojawiły się chmurki dające nadzieję, że może jednak nie będzie tak gorąco.


Na starcie ustawiłam się przy balonikach 2:10. Ostatnie odliczanie, no i ruszamy.

Pierwsze 2-3 kilometry były raczej lekkie. Później wybiegliśmy na drogę wiodącą przez pola, a chmury się rozstąpiły ;) I zaczęło się robić gorąco. Trasę biegu często mam okazję przejeżdżać autem, więc wiedziałam, co mnie czeka. Dlatego postanowiłam biec wolno, zwiększając swoje szanse na ukończenie biegu w ogóle :)
Na 8 kilometrze, na podbiegu wyprzedziły mnie baloniki. No ładnie, pomyślałam. Jednak jak zobaczyłam, że wyprzedzają mnie baloniki z 2:10, a nie 2:20, jak myślałam, to trochę podniosło mnie to na duchu. Przy zbiegu w Karniowicach-Kobylanach udało mi się trochę przygazować. Ogólnie, zbiegi to raczej moja mocna strona. Z pobiegami nie jest już tak różowo :) Praktycznie przez całą trasę biegłam... mokra. Na trasie czekały na biegaczy liczne kurtyny wodne - czasami pryskali nas strażacy, a czasami mieszkańcy. Całe szczęście, że zdecydowałam się biec bez telefonu i co za tym idzie, bez endomondo - mogłam korzystać z takich pryszniców bez zastanowienia ;) Ogólnie mieszkańcy okazali się być świetnymi kibicami i pomocnikami - oprócz pryskania, podawali nam kubki z wodą, ciastka, truskawki, wspierali... Coś świetnego :)
Gdzieś w okolicach 13-14 kilometra zaczął się ostatni porządny podbieg. Wiedziałam, jak wygląda zaraz za nim zbieg do Doliny Bolechowickiej, więc zdecydowałam się na energiczny marsz zamiast biegania. Obycie górskie się przydaje ;) Pokonałam ten odcinek w miarę sprawnie i mogłam puścić się już w dół, w zacienioną Dolinę Bolechowicką. Dalej niestety czekały na nas małe górki i wszechobecne słońce. Na 17 kilometrze czułam już zmęczenie. Wbiegłam na znaną już sprzed parunastu kilometrów drogę - przez pola, w słońcu z małymi górkami. Nie miałam już siły na podbiegi - większość chyba przeszłam. Cienia było jak na lekarstwo, a wydawało mi się, że słońce wysysa ze mnie siły. Na ostatnim kilometrze zamiast dostać powera, skupiłam się na tym, żeby dotrzeć do mety o własnych siłach. Ostatnia prosta cała była skąpana w słońcu. Na koniec, meta mnie oczywiście uskrzydliła... No i dobiegłam :)

Parę zdjęć:

Źródło: https://plus.google.com/photos/114093985674544537190/albums/6160346801990335297?banner=pwa


Źródło: https://photos.google.com/share/AF1QipN5FDIXylPGuMH5X-lAn0v1vmcFizimffrQncIQpVDPhj2TczXkMppx0IqNvCuEDw?key=WDhhcU9odFBNeVlpdUgxLXdQZ1dMUW5JVHFtWU9R

I na mecie...





Ostatecznie przybiegłam na metę z czasem 2:16. Wiem, że bardzo nie ma się czym chwalić, ale i tak jestem zadowolona, no i strasznie cieszę się z mojej pierwszej połówki. Następna czeka mnie w październiku - już po płaskim, więc mam nadzieję, że poprawię trochę czas. A z bardziej dalekosiężnych planów, to w przyszłym roku bardzo chciałabym się zmierzyć z Półmaratonem Żywieckim. Tam nie powinien mnie przynajmniej męczyć upał ;)