wtorek, 26 lutego 2019

4. Bieg Walentynkowy - gonię marzenia

Ostatnio zaprzyjaźniłam się z piątkami. Kiedyś nie biegałam ich w ogóle, a od kiedy postanowiłam postawić na szybsze bieganie, nie mogę ich już unikać. Toteż na poprzednią niedzielę miałam zaplanowany start kontrolny - 4. Bieg Walentynkowy, żeby zobaczyć, w którym miejscu jestem.

Dzień wcześniej dostałam od Trenera zalecenia. Wydały mi się realne, ale stresik i tak był. A co, jeśli jednak nie podołam? 

Na dzień zawodów za to prognoza zapowiadała prawdziwą wiosnę, ponad 10 stopni i słońce! Rano  za namową Męża zamieniłam moje długie legginsy na spodenki, a piękną bluzkę z pakietu na krótki rękaw. Bałam się tylko trochę wiatru na Błoniach, w końcu jak w lutym przychodzi ocieplenie, to znaczy, że wieje halny :P

Jeśli miałam jakiekolwiek wątpliwości, czy biec na krótko, to podczas rozgrzewki zdecydowanie rozwiałam swoje wątpliwości ;) Wskoczyłam w spodenki i krótką koszulkę, dostałam na szczęście kopa od Moniczki, złapałam groźne spojrzenie Wojtka pt. "a spróbuj się obijać!" i ustawiłam się na starcie. Przy przebijaniu się do przodu zgarnęłam jeszcze Paulinę. Doświadczenie nauczyło mnie, że jak chcę walczyć o czas, to muszę ustawić się z przodu. Sorry wszyscy szybsi ode mnie. Ale obijać się nie zamierzałam i nie miałam ochoty omijać tych, którzy biegną dla frajdy.

Tym razem niebieski strój okazał się strzałem w 10-kę ;)
Start! Na początku GPS wariował, ale jak tylko wbiegłam na Błonia, to średnie tempo się ustabilizowało. Paulinę zostawiłam z tyłu i skupiłam się na tempie. Cel - pierwszy kilometr zapobiegawczo, nie spalić! Niestety mam do tego tendencję, więc to odgórne zalecenie od Tomka było w moim przypadku strzałem w dziesiątkę :D

Po odpikaniu pierwszego kilometra mogłam już przyspieszyć. I tak też się stało. Skręciłam i niestety przez chwilkę towarzyszył mi wmordęwind. Wiaterek na szczęście szybko się skończył i mogłam zasuwać dalej. Na zegarku przeważnie widziałam tempo 4:45 min/km. Korygowałam na bieżąco. Zawrotka, ani się obejrzałam, a już wbiegałam do parku, gdzie kibicowali Monika i Wojtek. Odpikał 4-ty kilometr. Przyspieszamy!



Tak dołożyłam do pieca, że gdzieś tam na zegarku mignęło mi średnie 4:28 min/km :D Minęłam fotografa, który zmusił mnie do uśmiechu. Dalej niestety było trochę zakrętasów i piasku na chodniku, znalazł się też jakiś malutki klin i tempo przestało być już takie wspaniałe :D Przed metą znalazł się Wojtek, który mi krzyknął coś o tym, że mam łyknąć dwie babki. Łyknęłam jedną, kompromis :P Ostatnia prosta do mety, zegarek odpikuje mi 5-kę, przed oczami pamiętam tylko zegar na mecie odliczający 23:56, 23:57, 23:58, przyspieszam ile się da...



Meta! Nogi jak z waty, patrzę na zegarek.... Udało się! 24 minuty złamane, średnie tempo 4:44 min/km! Niemożliwe nie istnieje :) Oficjalnie czas 23:57, warto było gnać ile sił w nogach na końcu do mety :) Trasa była trochę dłuższa, ale zdecydowanie wolę dodatkowe metry, niż brakujące ;)



Udało się wypełnić założenia :) Trochę żałuję, że nie udało mi się bardziej przyspieszyć na ostatnim kilometrze, ale jednak ostatni odcinek trasy nie należał do najłatwiejszych. Na Błoniach byłoby mi łatwiej utrzymać coś bardziej pod 4:30 min/km, ale teraz można sobie pogdybać. Jestem bardzo zadowolona. Kiedyś takie tempo było dla mnie czymś super na kilometrówkach i sprawiało, że od razu czułam się zmęczona :) A tu pobiegłam tak piątkę!



Za każdą życiówką coś się kryje - u mnie jest to przede wszystkim radość z biegania. Nie muszę zmuszać się do treningów - przecież lubię to, co robię! Jak widać efekty przychodzą same. Mam apetyt na więcej - jak tylko zdrówko dopisze, to będę chętnie pokonywać kolejne swoje granice.

poniedziałek, 4 lutego 2019

Rozbiegany początek roku 2019 - styczeń!

Poprzednim wpisem oddzieliłam kreską poprzedni rok, mogę więc przejść do stycznia i zabrać się za pierwsze od dawna podsumowanie miesiąca :) A jest co podsumowywać, styczeń był bowiem u mnie dość rozbiegany.

W liczbach - przebiegłam 179 km, co zajęło mi trochę ponad 18 godzin. Wzięłam udział w jednych zawodach, a mianowicie w Bieruńskim Biegu Utopca, gdzie udało mi się wybiegać 1-sze miejsce w K20. Mały sukcesik :)


Oprócz biegania oczywiście regularnie robiłam ćwiczenia uzupełniające. Cieszę się, że w ciągu miesiąca opuściłam właściwie tylko jeden trening, ze względu na przeziębienie. Nie rezygnowałam jednak całkiem z biegania, bo nie czułam się osłabiona. Na dwa treningi przeniosłam się na bieżnię mechaniczną. To było prawdziwe pokonanie własnych granic - do tej pory nie wyobrażałam sobie dłuższego treningu na bieżni niż 20 minut. A tu dwa razy zrobiłam ponad godzinny trening,  tym jeden WT :) Jak się chce, to się wszystko da - to moje najnowsze biegowe odkrycie :P



Styczeń nie był jednak najłatwiejszym miesiącem, mocno we znaki dawała mi się pogoda. A to bieżnia zasypana śniegiem, a WT trzeba zrobić, a to ślisko... Z całą moją sympatią do zimy, w tym roku mam jej zdecydowanie dość ;)

Z nowości spróbowałam tez biegania rano, akurat wyszło tak, że musiałam. Zachęcona motywującymi postami na insta, jakie to bieganie rano jest fajne, wyszłam, umarłam, zamarzłam, wróciłam i powiedziałam sobie - nigdy więcej. Instagram kłamie. Bieganie rano nie jest fajne :P Tętno kosmiczne, krążenie nie to, toteż ręce zamarzły mi na kość, a zmęczenie sporo większe. Nie, dziękuję.

W styczniu było sporo szybszego biegania. Zadziwiają mnie tempa, jakie łapię na treningach. Sam fakt, że nie zleciałam z bieżni pędzącej z tempem 4:10 min/km. Na podbiegach też biegam grubo poniżej 5:00 min/km i nie umieram. Bardzo mi się to podoba. I chcę tego więcej :)



Pełna nadziei patrzę na luty i na wiosnę. Bardzo dbam o siebie, o regenerację, rolowanie, rozciąganie. Mam nadzieję, że kolejne miesiące będą wyglądały tak jak styczeń, a nawet i lepiej. W lutym planuję wziąć udział w Biegu Walentynkowym na 5-kę. No i znowu trzeba będzie się zmęczyć... ;)

A zegarek coraz częściej pokazuje 46 :)