niedziela, 25 października 2015

II Cracovia Półmaraton Królewski - pomiędzy sferą marzeń a założeń

Byłam, przebiegłam! Emocje już trochę opadły, więc czas na parę słów o biegu...

Muszę od razu przyznać, że przygotowania do Półmaratonu Królewskiego jakoś zbytnio mnie nie zajmowały. Szczerze - w ostatnim czasie miałam tyle ważnych rzeczy na głowie, że bieganie trochę olałam. A do samego półmaratonu podeszłam tak - jeden mam już za sobą, więc i ten jakoś pójdzie. Jakoś... No właśnie, czyli jak?

Zakładałam, że mój czas będzie wynosił coś w okolicach 2:05. Z drugiej strony gdzieś tam mi się marzył jakiś wynik a la 1:58. Wiedziałam jednak, że sobie na niego nie zasłużyłam. Ale może jednak...? ;)

Nadszedł dzień startu. Pogoda wymarzona! Chłodno, zachmurzenie, bez wiatru... W sam raz na życiówki. Mimo zapowiadanego słońca postanowiłam jednak założyć długi rękaw. Długo się zastanawiałam nad krótkim, ale w rezultacie uważam, że zrobiłam dobrze ;)

Przed biegiem zrobiliśmy sobie mały spacer po okolicy i po arenie.


Meta na arenie. Pomysł dość ciekawy :)





Czas znaleźć swoją strefę czasową...

Parę minut po 11:00 ruszyliśmy. Atmosfera na starcie była świetna - jeszcze nie miałam okazji brać udziału w tak dużej imprezie biegowej.

maratonypolskie.pl
Początkowe założenie było takie, że miałam się trzymać balonów na 2:00. I owszem, trzymałam się - do pierwszego kilometra. Później coś mnie podkusiło i postanowiłam je wyprzedzić.

maratonypolskie.pl
Biegło mi się bardzo dobrze, lekko. Aż do 6-7 kilometra, kiedy to złapała mnie kolka. Nie było tragedii, ale uprzykrzała nieco bieg. Udało mi się ją jakoś rozmasować dopiero mniej więcej na 9 kilometrze. 

Na Błoniach wiedziałam, że czas mam akurat taki pod dwie godzinki. Pierwsza połowa poszła gładko, dlatego zaczęłam nawet się zastanawiać, że może są szanse na mniej niż te dwie godziny... Błonia przebiegłam gładko, nawet mi się jakoś specjalnie nie dłużyły. Trzymałam tempo mniej więcej 5:35-5:40.

No cóż. Mniej więcej na 14 kilometrze zaczęłam zauważać, że coś jakoś gorzej z moimi siłami. A tu jeszcze 7 kilometrów! Mniej więcej na 15 kilometrze wyprzedziły mnie baloniki z 2:00... Cholera. Ogólnie miałam wrażenie, że wszyscy mnie przeganiają, a ja nie mam siły nikogo gonić ;)

Dalej biegłam już nieco wolniej. Praktycznie do samej mety wyrzucałam sobie w myślach błędy, które zrobiłam - ale o tym nieco dalej ;) W sumie to niezbyt pamiętam 16,17,18 kilometr - biegłam wgapiając się w chodnik, bo wydawało mi się, że to mi pomaga ;)

Mniej więcej na 19 kilometrze złapałam kawałek czekolady, która chyba dodała mi sił chwilę później. Jakbym wiedziała, że tak dobrze podziała, to porwałabym co najmniej 3 ;) 

Ostatni kilometr już jakoś poszedł. Doping pod areną zadziałał i trochę przyspieszyłam :) Wbiegłam na Arenę, gdzie w półmroku z innymi szczęśliwcami przekroczyłam metę. Radość, medal i w końcu woda! Walnęłam się na trawę. Naprawdę byłam zmęczona! Ale jaka szczęśliwa!

Udało mi się osiągnąć czas 2:02:41, z którego baardzo się cieszę. Po pierwsze - było to o prawie 3 minuty mniej, niż się spodziewałam. Po drugie - oczywiście to moja życiówka. Poprawiłam swój czas o 14 minut. Brzmi nieźle, ale - mój pierwszy półmaraton (Półmaraton Jurajski) był o wiele trudniejszy i pokonywany w upale. Dlatego w sumie spodziewałam się więc, że na krakowskim mój wynik będzie o wiele lepszy ;) No i przede wszystkim - ukończyłam kolejny półmaraton. W mojej karierze dopiero drugi, ale mam nadzieję, że to dopiero początek mojej biegowej przygody i w przyszłości będzie ich jeszcze duużo :) Pozytywne emocje, jakie towarzyszą imprezom biegowym naprawdę uzależniają!




Po biegu wraz z moim Najwierniejszym Kibicem załapaliśmy się na pasta party - makaron co prawda był zimny, ale pyszny i naprawdę "regenerujący" - nie spodziewałam się sosu bolońskiego ;)


Radość radością, ale czas na słowo krytyki. Pomimo tego, że jakoś specjalnie mi na czasach i biciu rekordów nie zależy, to jej sobie tym razem nie szczędzę ;) Moim zdaniem popełniłam następujące błędy:

- w ostatnich trzech miesiącach mało miałam długich wybiegań. W tym półmaratonie poległam głównie na słabej wytrzymałości, która nie pozwoliła mi zachować mojego tempa z pierwszej części biegu.
- w dalszym ciągu robię za mało ćwiczeń. Może za jakiś czas dopadnę kartę MultiSport i będę mogła skoczyć czasami na siłownię - bardzo bym chciała. Aczkolwiek postęp już jest, bo kiedyś nie robiłam ćwiczeń w ogóle ;)
- za bardzo uwierzyłam w swoje możliwości na początku biegu. A tak dobrze mi się biegło! Pierwsze cztery kilometry przebiegłam w tempie 5:25-5:30. Za szybko. Powinnam była zacząć wolniej.
- unikałam czekolady. Na końcu naprawdę dodała mi sił.

Podsumowując, swój drugi półmaraton uważam za bardzo udany. Jednocześnie zdałam sobie sprawę z tego, jak mało wiem jeszcze o bieganiu i swoich możliwościach - gdybym trenowała bardziej przemyślanie i regularnie, pewnie byłoby mnie stać na więcej. Daleka droga przede mną! Ale to mnie akurat cieszy - to znaczy też, że przede mną jeszcze wiele biegowych przeżyć :)

A następny półmaraton dopiero w marcu - planuję zdradzić Kraków na rzecz Półmaratonu Żywieckiego. Już nie mogę się doczekać! Chciałam tu i tu, ale niestety krakowska Marzanna wypada w ten sam dzień, co Żywiecki. A ja przecież tak lubię się katować podbiegami i rozpędzać na zbiegach ;)

A na Półmaraton Królewski z chęcią wrócę za rok, bo uważam, że impreza była naprawdę bardzo fajnie zorganizowana i ze świetnym klimatem. Ale szczerze... Chyba wolałabym metę na rynku ;)

czwartek, 15 października 2015

9. Bieg Trzech Kopców

9. Bieg Trzech Kopców... A mój pierwszy. 
O Biegu Trzech Kopców dowiedziałam się w zeszłym roku... Jakieś parę dni przed 8. biegiem. A więc, za późno, żeby się zapisać. Wiedziałam jednak, że w następnym roku go nie odpuszczę. Tereny, na których rozgrywany jest bieg tylko w małym stopniu pokrywają się z moimi terenami biegowymi na co dzień. Podczas dłuższych wybiegań wybieram się czasem na Kopiec Kraka. I tyle. W maju raz wykorzystałam wolny dzień i pobiegłam sobie pi razy drzwi trasą tego biegu. I tyle.

Dzień wcześniej odebrałam pakiet startowy - internety huczały o tym, jaki był beznadziejny - jak dla mnie koszulka jest piękna! Nie przeszkadza mi jakoś, że nie jest techniczna - w szafie dość mam biegowych/górskich technicznych ciuchów. I wyprzedzając trochę dalszy tekst - medal też strasznie mi się podoba.

Bieg wypadł w paskudną pogodę - chociaż na starcie biegu prowadzący uparcie twierdził, że pogoda jest piękna... ;) Ja tam nie wiem. Przy ponad 20 stopniach i palącym słońcu zawsze najgorzej biegam. Na szczęście mniej więcej w połowie trasy zaczynał się cień, w którym biegliśmy praktycznie do mety.

W biegu uzyskałam czas 1:19:08, który muszę przyznać - mnie ucieszył ;) Co prawda zadeklarowałam strefę czasową 1:10-1:19, ale szczerze, to chyba wynikało to z tego, że znowu coś sobie źle policzyłam... Ale w rezultacie w sumie się zmieściłam ;)

Z dwóch zbiegów, które planowałam wykorzystać wykorzystałam maksymalnie myślę tylko drugi - pierwszy był na samym początku biegu, więc jeszcze w tłumie. Poza tym międzyczasy miałam całkiem zadowalające, nieźle poradziłam sobie z długaśnym podbiegiem Aleją Waszyngtona. Trochę tylko spuchłam na początku Lasu Wolskiego. No i na końcowym okrążeniu kopca - wydawało mi się, że meta przede mną ucieka ;) Ale ogólnie podsumowując, to trasa biegu jest piękna i myślę, że to jeden z ciekawszych krakowskich biegów. O ile nie najciekawszy :)

Jeśli chodzi o błędy, które popełniłam - z racji mojej nienawiści do wysokich temperatur mogłam ubrać się jeszcze lżej. Mogłam nie zjeść banana 15 przed startem - zaraz po przekroczeniu mety myślałam no... Że go zwrócę ;) I na koniec - mogłam wziąć jakieś zapasowe agrafki, bo za połową biegu jedna z dwóch mi się odpięła i gdyby nie to, że jeden Pan dał mi własną nadprogramową, musiałabym jakimś cudem trzymać ten mój numer startowy.


Myślę, że Bieg Trzech Kopców wpisze się u mnie do kalendarza i w przyszłym roku też w nim wystartuję. I każdemu kto szuka ciekawego biegu w okolicach Krakowa polecam! :)

I obowiązkowo parę zdjęć autorstwa Mojego Kibica (i największego fana oczywiście, hihi):

W drodze na pierwszy kopiec

Powoli się zbierają - Night Runners jak zawsze błyszczą :)

I ruszyliśmy!

Próba wykorzystania pierwszego zbiegu - nie tak łatwo było!

No i w końcu meta...

A skoro meta, to i medal jest :)

Po B3K trochę znowu zaczęłam się opierdzielać biegowo. Wyjazdy, załatwienia, stresy - tak wiem, to wszystko wymówki :) Dlatego zabieram się do roboty, bo już za 9 dni czekają mnie kolejne zawody. Mam nadzieję, że tym razem w chłodniejszej aurze ;)

niedziela, 4 października 2015

Wrześniowe bieganie

Jakoś nie mam ostatnio czasu, żeby częściej tutaj zaglądać. Przyszła moja ulubiona pora roku, a wraz z nią czas pozałatwiać wszystkie ważne sprawy... Bardzo ważne. 

We wrześniu jednak znalazłam trochę czasu na bieganie. Aura była nieco łaskawsza - trafiło się nawet parę idealnie chłodnych dni na bieganie ;) Nie natłukłam jednak szalonej ilości kilometrów, nie przykładałam się zbytnio do gimnastyki... Jakoś było wiele innych, ważniejszych rzeczy do zrobienia we wrześniu niż bieganie. Ale nie było znowu aż tak źle ;)

Wstrętne endomondo nie przysłało mi jeszcze podsumowania miesiąca, więc będzie bez obrazków - we wrześniu udało mi się przebiec ok. 85 km. W sumie, jak na mnie to ani to mało, ani to dużo. Nie powiem, że w sam raz - w sam raz to by było 100 :) Może w przyszłym miesiącu.

Wrzesień to miesiąc, w którym można sobie jeszcze urozmaicić bieganie. A więc, oprócz biegania po osiedlu dwa razy wybrałam się w góry. Były to wycieczki z serii "jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu", bo w czasie kiedy ja się mordowałam na podbiegach, mój Narzeczony zbierał grzyby. Tzn. właściwie to próbował... Bo na pierwszej wycieczce nic nie znalazł, a na drugiej mało ;) Taką mamy w tym roku jesień.



Najpierw zmoczyło nas na Barnasiówce. Lubie tamte górki, bo po pokonaniu pierwszego, niemalże pionowego podbiegu można sobie przyjemnie pobiegać grzbietem z łagodnymi podbiegami i zbiegami. No i jest dość blisko ;)

Na kolejną górską wycieczkę biegową wybraliśmy się w okolice Kudłaczy. Też całkiem przyjazne biegowo okolice. Chciałam wbiec sobie na Łysinę. W rezultacie wbiegłam w chmurę i po jakimś czasie samotnego biegania przez upiorny, bukowy las, przypomniał mi się horror, który obecnie czytam i postanowiłam, ze mam gdzieś tą całą Łysinę i biegnę w dół. Jak się później okazało, do szczytu zabrakło mi jakichś 50 m w linii prostej (!). Ale za to szybciej dotarłam do Wojtka, który wkurzony brakiem grzybów zarządził natychmiastową zmianę miejscówki ;) W ten sposób potruchtałam jeszcze trochę po Lesie Bronaczowa, który też okazał się całkiem przyjemny.

A więc, wrzesień był całkowicie zwykłym biegowo miesiącem. I jak dla mnie, zdecydowanie za ciepłym. Z utęsknieniem czekam na prawdziwy, jesienny chłodek, w którym zdecydowanie najbardziej lubię biegać. W październiku czeka mnie Półmaraton Królewski, na który mam nadzieję trafi się brzydka pogoda, będzie zimno i pochmurno. Nie mam jakichś specjalnych planów związanych z tym półmaratonem - tradycyjnie - przebiec i mieć z tego frajdę :) Fajnie by było oczywiście poprawić czas z czerwca, ale jakby nie wyszło... To nic ;)

Następnym razem napiszę co nieco o Biegu Trzech Kopców, w którym wzięłam pierwszy raz udział właśnie dziś. Wrażenia mam bardzo pozytywne, więc z przyjemnością napiszę mini-relację z tego dnia :)