środa, 21 czerwca 2017

Bieg dla Kuby - dyszka w szczytnym celu

Janowice to taka mała miejscowość, całkiem blisko moich rodzinnych Czechowic. A więc prawie jak w domu. Na tyle jednak duża, że grupka biegających tam ludzi zdecydowała się zorganizować tam imprezę biegową z pięknym celem - zbiórka pieniędzy dla chorego na autyzm Kuby. Nie mogło mnie tam oczywiście zabraknąć. Namówiłam kogo się dało - czytaj Wojtka i Marcina ;)

Niestety dwa dni przed startem złapało mnie przeziębienie. Zatkany nos i bolące gardło to nie koniec świata, do tego jest ciepło, stwierdziłam, i postanowiłam biegać jak gdyby nigdy nic. Całkiem nieźle to wyszło. W sobotę rano z drobnymi przygodami zjawiliśmy się w Janowicach. Na miejscu zastaliśmy mały festyn - oprócz głównego biegu na 10 km, w którym braliśmy udział, odbywał się też bieg rodzinny na 3,5 km i rajd rowerowy. Więc każdy mógł znaleźć coś dla siebie :)

Odebraliśmy numer startowy i króciutko się przygotowaliśmy. Trochę się spóźniliśmy, więc wystarczyło czasu tylko na 1 km rozgrzewki. Lepsze to niż nic :) Na biegu miało nie być pomiaru czasu, więc namówiłam Wojtka, żeby biegł ze mną. 

Wystartowaliśmy. Mieliśmy spróbować trzymać się tempa ok. 5:20 min/km. Pierwszy kilometr przebiegliśmy jednak znacznie szybciej, bo było mocno z górki. Potem zaczął się dość długi podbieg. Tam poczułam, że przeziębienie jednak trochę da się we znaki. Kolejny kilometr to znowu zbieg. I tak w kółko. Górki były pokaźne. Dość szybko dopadło mnie porządne zmęczenie, a oddech nie chciał się dać uspokoić. Dzień jak co tydzień ostatnio, pomyślałam sobie :) 



Trasa była malownicza - jak to moje okolice :) Z pięknymi widokami na góry. Było dość pochmurno, więc góry wyglądały nieco groźnie. Widoki trochę odciągały mnie od myśli, jak ciężko mi się biegnie. Niby nie było się co spinać, bo przecież biegliśmy nie dla wyniku, ale dla Kuby :) Ale mimo tego nie chciałam się poddawać.



Wiedziałam, że najgorszy podbieg czai się na końcu. Cały 9-ty kilometr trwał wieczność. Uda paliły, oddech nie chciał się uspokoić. Dobrze, że obok był Wojtek, bo inaczej pewnie bym to olała. A przy nim nie wypadało ;), więc znalazłam w sobie siłę i biegłam dalej. 

Nagrodą na koniec był zbieg. Odzyskiwałam siły, a Wojtek, jak to on, kazał mi jeszcze gonić jedną kobitkę. Coś mu się w końcu należało za to wsparcie psychiczne, więc na ostatnich nogach przygazowałam i ją wyprzedziłam. Pewnie już kiedyś wspominałam, że jestem dobra w zbiegach... ;) Więcej takich końcówek biegów poproszę :P



Na mecie dzieci przebrane w regionalne stroje wręczyły nam medale. Za metą już wygodna trawka, woda i cukierki. Uff, to był męczący bieg! Wynik 54:28. Czas z gremlina. 



Jak na taką trasę, jestem zadowolona. Poza tym wnikliwie analizując zdjęcia okazało się, że byłam czwartą kobietą na mecie na prawie 40 startujących. Mam tę moc! :D


Około 2-3 minuty później na metę wbiegł mój braciszek. Też go chyba wymęczyły te podbiegi. 


Ogólnie to wielkie brawa należą się organizatorom. Za chęci, za bardzo fajną organizację. Udało się zebrać całkiem pokaźną sumkę. Może w przyszłym roku uda się powtórzyć ten bieg, może na większą skalę. Wystarczy tylko ściągnąć jakiś pomiar czasu i od razu chętnych będzie 3 razy więcej. Ja tam pobiegnę chociażby nie było nawet listy startowej :)


Po biegu posililiśmy się jedzonkiem - dla każdego biegacza do wyboru była kiełbaska z grilla, frytki albo zupa. Większe imprezy powinny się uczyć od takich małych. Świetna sprawa. 


A więc mam nadzieję,  że do zobaczenia w Janowicach za rok!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz