sobota, 15 lipca 2017

Bieg Uliczny w Oświęcimiu - tolerancja na sportowo

Wraz z kolejnym czerwcowym weekendem czekały nas kolejne zawody. Jedne na weekend to już za mało ;) A więc w sobotę rano zmierzaliśmy w stronę Oświęcimia, żeby wziąć udział w Biegu Ulicznym - Tolerancja na sportowo.

Co za dużo startów to jednak niezdrowo. Wojtek zarzekał się rano, że nigdzie nie chce mu się biec. Ja nie miałam aż tak negatywnego nastawienia, ale czułam, że wiele tego dnia nie zdziałam.

Bieg w Oświęcimiu odbywa się przy Life Festiwalu, o którym istnieniu wcześniej nie miałam w sumie pojęcia. Idea jest bardzo fajna - promowanie aktywności u wszystkich, oprócz biegów na 5 i 10 km był też bieg rodzinny i wyścig na rolkach. Czyli już całkiem spora imprezka. Przed biegiem ze sceny Robert Korzeniowski zachęcał do porzucenia kanapy i telewizora na rzecz jakiejś aktywności. Popieram. Dodałabym do tego tylko jeszcze fejsbuka :)



Na starcie czuliśmy, że słonko zaczyna przygrzewać. Pogodny, czerwcowy dzień, czegóż więc się spodziewać? Wcześniej na rozgrzewce tętno było zdecydowanie zbyt wysokie, niż bym sobie tego życzyła. A raczej się nie stresowałam.

Ruszyliśmy o 10:00. Razem biegi na 5 i na 10 kilometrów. Początek biegło mi się zaskakująco dobrze, pierwsze dwa kilometry były dość szybkie. Na trzecim jednak poczułam, że z siłami będzie dzisiaj raczej kiepsko. A tu jeszcze tyle czasu przede mną...

Gdzieś w okolicach 3-go kilometra minęłam Wojtka, który biegł w drugą stronę. Zdecydował się na start na 5-kę, ja biegłam 10-kę. Dobiegając do 5-go kilometra wiedziałam jednak, że ten bieg będzie walką ze sobą. I że nie zdziwię się, jak będę się potem toczyć 6:15 min/km :) Żałowałam, że nie wybrałam piątki, ale powiedziało się A...To trzeba biec dalej ;)



Na 5,5 km dorwałam się do wodopoju. To akurat trochę do zarzucenia organizatorom - bieg w upale, a tylko jeden punkt z wodą? Porwałam całą butelkę, połowę na siebie wylałam. Oczywiście nie pomogło.

Przed kolejne kilometry sapałam, dyszałam, a tętno było zdecydowanie nie-dyszkowe. Na zawrotce strażacy polewali biegaczy ze szlaufa - wbiegłam pod się trochę ochłodzić, a tu wpadł na mnie jakiś biegacz i razem zwaliliśmy się na ziemię. Stłukłam sobie kolano, ale biec się dało ;)



Niestety nie przeżyłam żadnego katharsis podczas biegu i domęczyłam go tylko do końca. Miałam wrażenie, że wbiegam na metę jako jedna z ostatnich. I najbardziej zmęczonych. Na szczęście tak nie było :) Pokonałam tą dyszkę w 55:20



Kiepski wynik jak na mnie, tym bardziej, że trasa była płaska jak stół i jakbym tylko pobiegła ją w innych warunkach atmosferycznych, pewnie udałoby się nawet wybiegać życiówkę... Ale cóż. To nie był mój dzień :)


Za to Wojtek, pomimo negatywnego nastawienia zajął 3-cie miejsce w biegu na 5 km :) Dyplom i gratulacje wręczał mu sam Robert Korzeniowski. 



Jako nagrodę dostał bilet na Life Festiwal i w ten sposób tego wieczoru znaleźliśmy się jeszcze na koncercie Scorpionsów :)


Pomijając mój występ, zawody były całkiem sympatyczne :) Bardzo pozytywna atmosfera. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz