Co prawda mamy już ponad połowę kwietnia i marcowe bieganie ze względu na maraton oddzieliłam już grubą kreską, to marzec 2017 był tak rozbieganym miesiącem, że należy mu się parę słów podsumowania.
Na marzec przypadła końcówka moich przygotowań maratońskich. Biegania było dużo. A jednocześnie byłam bardzo uważna i obserwowałam, jak moje ciało reaguje na treningi. Jakbym teraz coś spieprzyła, to maraton stanąłby pod znakiem zapytania. A tego byłoby szkoda :) W marcu pobiłam swój rekord i przebiegłam 205 km. Po raz pierwszy przekroczyłam granicę 200 km w miesiącu. I co ciekawe, nawet nie odczułam, żebym biegała jakoś specjalnie dużo.
Pierwszy tydzień marca biegałam jeszcze w Czechach. Wykorzystałam bliskość Usti i Drezna i na wycieczkę biegowa wybrałam się do Drezna. Było pięknie i wiosennie, ale pamiętam, że biegało mi się bardzo ciężko.
W Usti wykorzystałam maksymalnie bieżnię, do której miałam dostęp. Straszna szkoda, że w Krakowie nie mam takiej fajniej bieżni 2 km od domu... ;)
Po powrocie do Krakowa realizowałam swój plan maratoński. Zaliczyłam parę biegów z mocnymi akcentami - WT, rytmy. Były dni gorsze i lepsze. Ogólnie to przez większość marca towarzyszyło mi złe nastawienie - nic wychodzi mi, bieganie jest ble, nie mam talentu. Okej, z tym talentem to akurat prawda :) Ale musiałam trochę sobie wszystko na nowo poukładać, żeby ponownie odnaleźć radość w bieganiu. I jednocześnie realizować trening maratoński. I udało się :)
W marcu wystartowałam w jednych zawodach - w Półmaratonie Marzanny. Te zawody trochę podniosły moje morale, bo nie dość, ze biegło mi się świetnie, to jeszcze poprawiłam życiówkę. Okazało się, ze jednak intensywniejsze treningi nie są na nic.
Oprócz realizowania planu maratońskiego robiłam oczywiście ABS, stabilizację i całkiem sporo się rolowałam. Marzec był po prostu bardzo dobrze przepracowanym miesiącem. Właśnie takim, jaki chciałam mieć przed maratonem.
A jakie plany na kwiecień?
Jeden plan, najważniejszy, już zrealizowany - Gdańsk Maraton przebiegnięty :) A poza tym, zamiast wymówić się na po-maratońskie zmęczenie, mam ochotę biegać, biegać i jeszcze raz biegać! Niestety póki co chęci trochę przewyższyły możliwości, tydzień po maratonie wybrałam się pobiegać w góry, złapałam przeciążenie kolana i póki co odpoczywam od biegania. Szkoda, ale to też jakaś lekcja na przyszłość. Jutrzejszy Fortuna Bieg raczej odpuszczę, ale mam nadzieję, że kolano pozwoli mi pobiec w Biegu Nocnym za tydzień, Oby, oby, bo kontuzja wcale mnie nie zdemotywowała :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz