Ostatnimi czasy zaczynam odkrywać, jakie fajne imprezy biegowe są organizowane w moich rodzinnych stronach i okolicach. Pomijając mnóstwo fajnych biegów górskich, są też niemałe biegi uliczne. Jak Fortuna Bieg w Cieszynie na przykład.
Udział w tym polsko-czeskim biegu zaplanowałam już dawno, opłaciłam już dawno, ale moje kolano zadecydowało za mnie, że jednak nie biegniemy. Z racji, że oprócz mnie miał biec jeszcze Wojtek, Ania i Marcin, nie mogło mnie tam jednak zabraknąć. Na otarcie łez wzięłam aparat i razem z drugim Wojtkiem wyszukiwaliśmy w tłumie naszych trzech biegaczy i robiliśmy im zdjęcia. Trochę inne doświadczenie, ale niestety - nie polecam :) Sto razy bardziej wolałabym sama pobiec. Ale niestety bywa i tak. Co ciekawe, medal zdobyłam. O tym jak, opowiem poniżej.
W drodze na zawody dopadły nas cztery pory roku. Od słońca, poprzez deszcz, śnieg, grad... Nie była to wymarzona pogoda na bieg. A zapisując się, zastanawiałam się, czy nie będzie gorąco... ;) Otóż, to nam nie groziło.
W samym Cieszynie na powitanie zlewa. Dotarliśmy na stadion, żeby odebrać pakiety i przeczekać oberwanie chmury. Też odebrałam swój pakiet - chociaż koszulkę i numer startowy będę miała z tego biegu. Wszystko żółte. Fajne, takiej koszulki z biegu jeszcze nie mam :)
Start był o 12:00. Trasa miała biec po obu stronach Olzy - zarówno w polskim Cieszynie, jak i w Českém Těšíně. Pomysł super.
Trasa płaska, raczej szybka. Ogólnie wiedzieliśmy, że ten bieg jest obstawiony dość dobrymi zawodnikami. Martwiło to ewentualnie Wojtka.
Punkt dwunasta wystartowali.
Razem z nie-biegnącym Wojtkiem kręciliśmy się od czeskiej do polskiej strony i robiliśmy zdjęcia. Ciężko było nadążyć, bowiem ledwo co zrobiłam zdjęcie Marcinowi, to Wojtek biegł już z drugiej strony mostu. Ale parę fajnych ujęć zrobiłam :)
Jeśli chodzi o bycie fotografem, to bardzo fajne było to, w jaki sposób ludzie reagowali na aparat. Uśmiechali się, pozowali - w sumie to biegnąć sama tak robię ;), ale to było takie miłe. Widząc aparat potrafili poprzez zmęczenie szczerze się uśmiechnąć. Nie wszyscy oczywiście. Ale większość.
Na czas biegu pogoda jakby specjalnie zrobiła okienko. Zaświeciło nawet słońce.
Meta znajdowała się na stadionie. Najpierw wbiegł na nią Wojtek, potem Ania, a potem Marcin. Wszyscy zadowoleni i szczęśliwi.
Dzięki Wojtkowi udało mi się też dostać medal. Było ich więcej niż ludzi kończących bieg, więc pod koniec podeszłam, i jak to pan ujął "na zachętę" dostałam medal. Mnie nie trzeba zachęcać. Co najwyżej moją nogę ;) Bardzo się cieszę, bo uwielbiam medale. A ten bardzo mi się spodobał. W sumie, czy był kiedyś medal, który mi się nie podobał i którego nie chciałabym zdobyć? ;))
Wojtek na koniec stanął jeszcze na podium - 2. miejsce w kategorii M30.
Podsumowując, Cieszyński Fortuna Bieg to fajna impreza. Dość duża, bo biegnie tam ponad 1000 ludzi. Ale pod względem organizacji wydawało się w porządku. Strasznie mi szkoda, że nie wystartowałam, bo to miał być dla mnie start w sensie odcinania kuponów po maratonie i przygotowaniach maratońskich. Niestety nie był. I szczerze mam nadzieję, że nie będę nigdy więcej na biegu jako przymusowy kibic. Noga na szczęście dochodzi do siebie, więc już wkrótce wracam na biegowe ścieżki :)
W drodze na zawody dopadły nas cztery pory roku. Od słońca, poprzez deszcz, śnieg, grad... Nie była to wymarzona pogoda na bieg. A zapisując się, zastanawiałam się, czy nie będzie gorąco... ;) Otóż, to nam nie groziło.
W samym Cieszynie na powitanie zlewa. Dotarliśmy na stadion, żeby odebrać pakiety i przeczekać oberwanie chmury. Też odebrałam swój pakiet - chociaż koszulkę i numer startowy będę miała z tego biegu. Wszystko żółte. Fajne, takiej koszulki z biegu jeszcze nie mam :)
Start był o 12:00. Trasa miała biec po obu stronach Olzy - zarówno w polskim Cieszynie, jak i w Českém Těšíně. Pomysł super.
Punkt dwunasta wystartowali.
Razem z nie-biegnącym Wojtkiem kręciliśmy się od czeskiej do polskiej strony i robiliśmy zdjęcia. Ciężko było nadążyć, bowiem ledwo co zrobiłam zdjęcie Marcinowi, to Wojtek biegł już z drugiej strony mostu. Ale parę fajnych ujęć zrobiłam :)
Jeśli chodzi o bycie fotografem, to bardzo fajne było to, w jaki sposób ludzie reagowali na aparat. Uśmiechali się, pozowali - w sumie to biegnąć sama tak robię ;), ale to było takie miłe. Widząc aparat potrafili poprzez zmęczenie szczerze się uśmiechnąć. Nie wszyscy oczywiście. Ale większość.
Na czas biegu pogoda jakby specjalnie zrobiła okienko. Zaświeciło nawet słońce.
Meta znajdowała się na stadionie. Najpierw wbiegł na nią Wojtek, potem Ania, a potem Marcin. Wszyscy zadowoleni i szczęśliwi.
Dzięki Wojtkowi udało mi się też dostać medal. Było ich więcej niż ludzi kończących bieg, więc pod koniec podeszłam, i jak to pan ujął "na zachętę" dostałam medal. Mnie nie trzeba zachęcać. Co najwyżej moją nogę ;) Bardzo się cieszę, bo uwielbiam medale. A ten bardzo mi się spodobał. W sumie, czy był kiedyś medal, który mi się nie podobał i którego nie chciałabym zdobyć? ;))
Wojtek na koniec stanął jeszcze na podium - 2. miejsce w kategorii M30.
Podsumowując, Cieszyński Fortuna Bieg to fajna impreza. Dość duża, bo biegnie tam ponad 1000 ludzi. Ale pod względem organizacji wydawało się w porządku. Strasznie mi szkoda, że nie wystartowałam, bo to miał być dla mnie start w sensie odcinania kuponów po maratonie i przygotowaniach maratońskich. Niestety nie był. I szczerze mam nadzieję, że nie będę nigdy więcej na biegu jako przymusowy kibic. Noga na szczęście dochodzi do siebie, więc już wkrótce wracam na biegowe ścieżki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz