poniedziałek, 4 stycznia 2016

Biegowy rok 2015

Koniec roku to bardzo popularny czas na podsumowania. A, że ja podsumowania lubię, postanowiłam spojrzeć nieco za siebie i podsumować mój biegowy rok 2015.



A więc, na początku cyferki. W 2015 roku przebiegłam 888 kilometrów, co daje nam średnio 74 km ma miesiąc. To o 377 km więcej niż w poprzednim roku. Nie jest to wynik, który do końca by mnie satysfakcjonował - chciałabym jednak przebiegać te 1000 km/rok. Miałam małą nadzieję, że w 2015 się uda, ale niestety :)
W 2015 wzięłam udział w 8 imprezach biegowych łącznie wybiegając w nich ok. 106 km.

Tak to wyglądało, jeśli chodzi o cyferki. A biorąc pod uwagę moje osobiste wrażenia, to przede wszystkim był to pierwszy rok, w którym przez cały czas regularnie biegałam. Bez dłuższych przerw bez powodu. Biegałam w każdej pogodzie i wiele się też dzięki temu dowiedziałam o sobie - m.in. to, że jestem zimnolubem :) Bardzo dużo dowiedziałam się na temat samego biegania - zaczęłam szperać po internecie, czytać... Pytania pojawiają się nadal, a ja zgłębiam tajniki biegania. Zanudzam tym Wojtka, swoich najbliższych... W związku z moim rozwojem pojawiły się nowe plany, cele, założenia, marzenia. Mogę z pewnością stwierdzić, że bieganie stało się moim hobby. Już dawno przestało być tym, czym było na początku, czyli sposobem na lepszą kondycję w górach. Stało się celem samym w sobie.

Ale kontynuując podsumowanie. Myślę, że dość dobrze zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłam na plus, a co zaniedbałam. A więc...

Biegowy rok 2015 był dla mnie poniekąd przełomowy z wielu względów. A mianowicie:
  • przebiegłam swój 1000 km (obecnie mam ponad 1500 km na koncie)
  • poznałam, czym są zawody biegowe - czyli obecnie najlepsza część biegania,
  • przebiegłam pierwszy (i drugi) półmaraton
  • ukończyłam bieg górski
  • biegałam przez całą zimę
  • skończył się problem z szukaniem motywacji
Z rzeczy, które nie zrobiłam:
  • nie przebiegłam łącznie 1000 km,
  • nie poprawiłam znacząco swoich rekordów na 5 km i 10 km,
  • nie wytrzymałam biegania w upałach,
  • unikałam jak ognia planów treningowych,
  • robiłam zbyt mało ćwiczeń wzmacniających.
Przyjrzyjmy się teraz jak wyglądały poszczególnie miesiące:

(wyciąg z excela - mój najlepszy dzienniczek treningowy)
W styczniu w dalszym ciągu wdrażałam w życie plan - biegaj zimą. Biegałam raczej krótko, po ciemku... Ale biegałam. Wiedziałam, że to zaprocentuje. Zapisałam się na pierwsze zawody biegowe i o tym też cały czas pamiętałam.

Trochę mniej kilometrów nazbierało się w lutym. Dopadło mnie choróbsko (a nawet dwa), nadrobiłam jednak trochę chodzeniem po górach, czy tam nartami. 

W marcu w powietrzu było już czuć wiosnę. Czułam też zbliżający się termin zawodów, czyli 1. Biegu z dystansem do wiosny przy Półmaratonie Marzanny. No i strach zrobił swoje, bo nie migałam się od biegania, co w rezultacie przyniosło mi całkiem fajny wynik na zawodach. Tego startu nie zapomnę jednak do końca życia - najpierw straszny stres, strach, a podczas biegu - radość, niesamowite emocje... I to uczucie, kiedy dostaje się medal na mecie po raz pierwszy... Coś pięknego :) Po tych zawodach podjęłam decyzję: czas na półmaraton. Zapisałam się na... Półmaraton Jurajski, może nie najlepsza opcja na pierwszą połówkę... Ale tak chciałam.



W kwietniu i maju biegało mi się świetnie. Czułam zyski z zimowych kilometrów. Starałam się czasami też jechać na trening w terenie, szczególnie z Dolinkach Podkrakowskich (z myślą o półmaratonie).


Czerwiec przyniósł nieco wyższe temperatury, sprawdziło się niestety też to, czego się obawiałam... Na XI Półmaraton Jurajski, mój połówkowy debiut, zapowiadali upał. Dzień wcześniej popsuło nam się auto i już chciałam to wykorzystać jako wymówkę, żeby nie jechać! Na szczęście jeszcze tego samego dnia się odpsuło, a ja stanęłam na starcie półmaratonu. Zestresowana jak diabli - w końcu nigdy wcześniej nie przebiegłam takiego dystansu! Trasa była trudna, upał nieznośny, raz po raz wpadałam pod wodę ze szlaufa, kibice zagrzewali do walki, w butach chlupało... Ale ukończyłam półmaraton! Udało się!


W czerwcu wybrałam się też na pierwszą dłuższą biegową trasę w góry. Jeśli można połączyć dwie rzeczy, które się bardzo lubi - góry i bieganie, to czemu nie? A wychodzi z tego świetna mieszanka :) Z tego powodu nie mogę się doczekać momentu, kiedy przeprowadzę się znowu w rodzinne strony. 



Ukończony półmaraton zrodził kolejne plany. Stwierdziłam, że w tym roku mam ochotę na jeszcze jedną połówkę. W lipcu niestety zaczęłam się robić trochę zmęczona, po tych paru intensywnych miesiącach. Biegałam wolniej, było coraz cieplej... Lato to nie jest moja ulubiona pora na bieganie :)

Kiedy w sierpniu termometry zaczęły dzień w dzień przekraczać 30 stopni, mój organizm się zbuntował i zarządziłam przerwę. Przez cały miesiąc wyszłam pobiegać tylko 3 razy. Jeśli mam już kiedyś rezygnować z biegania, to niech będzie to właśnie czas największych upałów... Bo z biegania mamy przecież czerpać przyjemność :)

We wrześniu wróciłam na biegowe ścieżki świeża. Powoli zaczęłam myśleć o nadchodzących startach, zaczęłam oprócz biegania poświęcać czas na gimnastykę.

Październik rozpoczęłam startem w 9. Biegu Trzech Kopców. Było gorąco! Ale tym razem nie było już stresu, ani strachu - tylko radość z kolejnych zawodów. W październiku nieco zaniedbałam regularne treningi, przeżyłam obronę magisterki i wpadłam w wir poszukiwań pracy Trzy tygodnie później stanęłam na starcie 2. Cracovia Półmaratonu Królewskiego. Trochę przeceniłam swoje możliwości, za szybko wystartowałam i do mety dotarłam trochę na oparach... Porządna lekcja na przyszłość. Ale z czasu w mojej drugiej połówce byłam zadowolona. Pierwsza ogromna impreza, w której brałam udział, atmosfera genialna :)


Mało mi było startów... Dlatego ostatnim rzutem na taśmę, z okazji Halloween wzięłam udział w krótkim, do niewiele ponad 4-km, górskim biegu Horror Run na Kozią Górę. Zajęłam szałowe miejsce (dzięki nie-biegacze!).

W listopadzie miałam kończyć sezon, jeśli chodzi o zawody. Zaczęłam pracę, trochę byłam zajęta, ale na bieganie oczywiście też był czas. Wzięłam udział w XXIV Czechowickim Biegu Niepodległości na 10 km. Domowa atmosfera sprawiła, że poprawiłam troszkę życiówkę na 10 km. No i co najważniejsze - biegł też mój brat :)


 Kolejny start, trzy dni później był dla mnie kolejnym sprawdzianem - 2. Górska Przygoda w Wiśle, czyli bieg górski na 17 km. Kompletnie nie wiedziałam, czego mam się po sobie spodziewać. I zaskoczyłam sama siebie wynikiem - biegi górskie to coś dla mnie ;)


W grudniu, jak już ostatnio pisałam, przede wszystkim chorowałam. Czasami tak niestety jest. Kilometrów mało, po chorobie biegałam na bieżni. Na koniec roku skusiłam się jednak jeszcze na start w 12. Krakowskim Biegu Sylwestrowym. Relacja z tego biegu jednak dopiero się będzie pisać :)

A co zamierzam w 2016 roku?

Starty na pierwszą połowę roku mam już rozplanowane - będzie długo i obficie w podbiegi/zbiegi :) Planuję też zadebiutować w maratonie. Poza tym chcę się skupić nie tylko na bieganiu - chcę duuużo ćwiczyć. Odwiedzać siłownię, basen. Biegać przemyślanie, wyznaczyć sobie konkretne cele, poprawić czasy... Mam nadzieję, że mi się uda. A nawet jeśli nie - to w końcu cały czas będę robić to, co lubię :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz