czwartek, 31 stycznia 2019

Biegowe podsumowanie roku 2018

Miałam zabrać się już za podsumowanie pierwszego miesiąca roku 2019, ale jakoś pomyślałam, że jestem jeszcze mojemu biegowemu blogu coś winna... I zanim to uczynię, powstanie jeszcze biegowe podsumowanie roku 2018. Roku, który był dla mnie pełen zmian i wrażeń, zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Nie chcę jednak zagłębiać się w prywatę. Biegowo był to rok, który na pewno wiele mnie nauczył - przede wszystkim pokory, cierpliwości i dbania o siebie. W liczbach - przebiegłam 780 km. To najmniejszy kilometraż od trzech lat. Najbardziej rozbiegany był październik - 139 km na liczniku.



Jak już pisałam kiedyś przy okazji podsumowania kwietnia, przez pierwszy kwartał roku w ogóle nie biegałam, pomijając start w Krakowskim Biegu Walentynkowym, na który byliśmy zapisani sporo wcześniej. Cały styczeń z ogromnym zapałem robiłam ćwiczenia wzmacniające, które niestety nie do końca pomogły. W marcu wylądowałam u ortopedy, a potem rozpoczęłam swój bardzo zapobiegawczy powrót do biegania.



Do tej pory, od 2014 roku nie miałam takiej długiej przerwy. Na jesień 2017 roku doszłam do dość dobrej formy, a po tych ponad trzech miesiącach przerwy wyjście na ścieżki biegowe było jakąś miazgą. Dłużyły mi się 4-kilometrowe wybiegania. Biegałam same biegi spokojne, a i na nich bez problemu osiągałam tętno ponad 180 ud/min. Było naprawdę strasznie. Przebiegałam tak kwiecień, część maja, powolutku zwiększając dystans. Pod koniec maja przebiegłam już ponad 7 km. Wow.



W czerwcu zaplanowany miałam start w biegu na 5 km w Dobczycach - 2. Bieg o Złotą Kózkę. Naprawdę, marzyłam o utrzymaniu tempa 5:30 min/km... Nie biegałam szybko pewnie jakoś od listopada zeszłego roku. W ciepełku i palącym słońcu udało mi się przebiec tą piątkę w 26:18 min, co uznałam wtedy za prawdziwy sukces. Czyli, że nogi jednak coś pamiętają ;)



W czerwcu kontynuowałam wydłużanie dystansu, niestety z przyczyn niezależnych ode mnie zrezygnowałam z treningu na dwa tygodnie. Wróciłam w lipcu, żeby w połowie miesiąca przebiec pierwszą od ponad pół roku dyszkę. Wow ;) Wiecie, jak strasznie mi się dłużyła?

Niestety w międzyczasie musiałam znowu odwiedzić fizjo, bo czułam, że pasmo trochę się napina. Od tego czasu regularnie chodzę i sprawdzam pasmo, nie mogę sobie pozwolić na to, żeby o nim zapomnieć. Może kiedyś wzmocnię  nogi na tyle, że przestanę mieć z nim problemy. Na razie jednak jest na cenzurowanym ;)

Przez wakacje nie mogłam się rozkręcić. Potem przyszedł urlop, czyli 2-tygodniowe wakacje pod namiotem. Szkoda mi było czasu na bieganie. Po urlopie zostałam wkręcona w Kraków Business Run. Oczywiście w pracy wszyscy wiedzą, że jestem biegaczką, zaczęła więc na mnie ciążyć presja dobrego wyniku :) A do startu 5 dni! Jak zrobić coś z niczego w 5 dni? Jedyne treningi szybkościowe, jakie robiłam w przeciągu ostatnich miesięcy to były przebieżki. Po których z resztą miałam zakwasy... Ech. W ostatnich miesiącach przebiegałam średnio 50-60 km miesięcznie... Czyli całe nic.

Udało mi się jednak stanąć na wysokości zadania i wykręcić najlepszy czas w zespole ze średnim tempem 5:03 min/km. Byłam zadowolona. Honor obroniony :P


No. To teraz już musiałam wziąć się porządnie do roboty ;)

Za cel obrałam jedno: szybkość. Do moich biegów spokojnych z przebieżkami wrzuciłam jeden trening, gdzie biegałam 400-ki. No i na tych 400-kach miałam problem z utrzymaniem tempa 4:40 min/km. Kto raz miał formę, a potem musi ją budować od nowa, wie, o czym mówię... Miesiące nie-biegania jednak dawały się we znaki. Rzeźbiłam jednak te 400-ki. W międzyczasie złapałam przeciążenie przywodzicieli w górach, co skutecznie wybiło mi z głowy udział w ŁUT 30. I wszelkie biegi górskie. Porzuciłam bieganie po górach do odwołania, bo wybitnie mi nie służy.

No cóż. Ale jaki to biegowy rok bez startu w Biegu Trzech Kopców? No, to wystartowałam, z zaleczonym przeciążeniem i z przeziębieniem... Spodziewałam się ciągania nogami po trasie i czasu 1:30, a wyszło 1:13 czyli 2 minuty gorsze od życiówki w tym biegu... Bardzo mnie zmotywował ten start. Dał nadzieję na to, że powoli odbudowuję formę. Zobaczyłam światełko w tunelu ;)


Kolejnym moim startem miała być czechowicka niepodległościowa dyszka. Postanowiłam zrealizować więc plan treningowy Książkiewicza na dychę w 50 minut. Nie miałam jednak aspiracji łamać 50 minut na dyszkę. I nie na tej trasie. Chciałam dobrze przetrenować ten miesiąc i zbliżyć się do wyniku z 2017 roku.

W międzyczasie, spontanicznie wystartowałam w Aviva Air Run, biegu na 5 km organizowanego z okazji krakowskiego smogu. Smogu w ten dzień nie było, a ja, pomimo, że nie planowałam się ścigać, pobiegłam tą niecałą 5-kę ze średnim tempem 4:56 min/km. Jak miło było znowu zobaczyć 4-kę z przodu!



11-go listopada stanęłam na starcie Czechowickiego Biegu Niepodległości. Niełatwe 10 kilometrów. Mąż Diabeł podkusił mnie, żebym stanęła za balonikami na 50 minut. Stwierdziłam, że w sumie to mogę raz zrobić coś niedorzecznego, najwyżej spuchnę i tyle. Stwierdzenie, że prawie się udało, byłoby nieco przesadzone. Wykończyły mnie podbiegi, ale na mecie zameldowałam się z czasem oficjalnie 51:01 min, a garmek pokazał 50:40 min. Czyli stało się coś, czego totalnie się nie spodziewałam - życiówka na dychę!



Po biegu niepodległości zrobiłam sobie krótką przerwę. Po przerwie nadeszło nowe, czyli zdecydowałam się na współpracę z trenerem. Widzę ogrom plusów. Grudzień przebiegałam już wg. planu od trenera, wzięłam się solidnie za gimnastykę siłową, rolowanie, rozciąganie... Ogólnie wszystko to, do czego bym się sama pewnie nie zmusiła. A tak to nie zastanawiam się, czy mi się chce. Mam zadane, robię. Grudzień był też u mnie trochę walką z przeciążeniami, najprawdopodobniej jednym terenowym biegiem po górkach Lasu Bronaczowa znowu przeciążyłam sobie przywodziciele i cały grudzień z nimi walczyłam. Góry nie są obecnie dla mnie, tak jak już mówiłam ;) 

Na koniec tego zwariowanego roku w końcu zrobiłam to, o czym marzyłam rok w rok. Wybiegałam życiówkę na Krakowskim Biegu Sylwestrowym - 5 km w 24:05 min. Bardzo pozytywne zakończenie roku 2018 i jaki zastrzyk motywacji!


Czego ten rok mnie nauczył?

Tak jak już pisałam, cierpliwości... Po powrocie z kontuzji nie porywałam się od razu z motyką na księżyc, bardzo powoli zwiększałam dystans, od 3 km, po 0,5 km co drugi trening. Do tego duża ilość ćwiczeń, obserwacja swojego ciała. Wiem już, ile trwa odbudowywanie formy po 3 miesiącach bez aktywności. Niestety bardzo długo. Dbam więc o siebie, jak tylko mogę, po każdym treningu poświęcam sporo czasu na rolowanie i rozciąganie. Ułatwia mi to wszystko współpraca z trenerem, bo jednak to ktoś czuwa, żeby ilość obciążeń była odpowiednia. Cieszę się bieganiem. Odnajduję ogromną radość w szybszym bieganiu, pokonywaniu własnych granic. Wiele też dla biegania poświęcam, nie mam może czasu na wszystko. Jednocześnie wiem, że jak się chce, to wszystko się da. Mam zrobić trening na bieżni - wsiadam w auto i jadę do Wieliczki. Jestem lekko przeziębiona, a na zewnątrz jest mróz - idę pobiegać na siłownię. Praktycznie nie piję alkoholu - taki kolejny eksperyment po rzuceniu czekolady ;) Dobrze się czuję. I... cieszę się strasznie, że nie muszę tłuc ogromnych ilości kilometrów w treningu maratońskim :D Chociaż pewnie kiedyś znowu za tym zatęsknię... :)

Jeśli chodzi o moje plany na rok 2019, to wygląda to bardzo prosto - przede wszystkim trening, poprawianie szybkości. A jeśli chodzi o starty, to asfalt, piątki i dyszki. Raczej bez wymyślnych biegów, przełajów, itp. No, może poza Biegiem Trzech Kopców :P Przede wszystkim zamierzam cieszyć się bieganiem. Póki co tak jest, nie mogę się doczekać kolejnego treningu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz