niedziela, 6 stycznia 2019

15. Krakowski Bieg Sylwestrowy - na skrzydłach do mety

Krakowski Bieg Sylwestrowy to moja biegowa tradycja. Niestety co roku nie mam do niego szczęścia - albo jestem po chorobie, albo mam kontuzję... W tym roku postanowiłam przełamać  tą złą passę.

Na starcie stanęłam więc z zamiarem przebiegnięcia 5-ciu kilometrów na miarę moich możliwości. Miałam za sobą dobrze przepracowany grudzień, na sobie nieprzeszkadzające przebranie, a w sobie wolę walki ;)

Ustawiłyśmy się na starcie blisko linii mety, żeby nie musieć przeciskać się przez tych wszystkich przebierańców, którzy zajmowali trochę więcej miejsca i nie chcieli się ścigać :) Było dość chłodno, ale nauczyłam się już, że na początku trzeba trochę zamarznąć, a potem jest okej ;) W ostatniej chwili oddałam Paulinie rękawiczki i całe szczęście, bo inaczej musiałabym je wciskać do kieszeni podczas biegu :)

Mina pt. sfokusowana na targecie :P
Wystartowaliśmy. Na początku zegarek pokazywał mi szalone wartości - tak ciężko jest złapać dobre tempo na początku zawodów, tym bardziej, biegnąc między budynkami... Za Floriańską zaczął się przestawiać. Było dość ciasno, jak zwykle :) Pierwszy kilometr strzelił szybko, tempo planowe, nawet z zapasem, 4:47. Było z górki, prościzna. Drugi nie był już taki komfortowy, zaczęłam czuć tempo, wydawało mi się,  że przyspieszam, a tu nadal za wolno! No i zapas poszedł się paść, jak drugi kilometr odpikało mi w 4:53 :) Przyklęłam pod nosem i podkręciłam tempo. 

Skręciłam w prawo na trasę dla piątkowiczów. Koło Wawelu biegłam nieco za szybko, ale wiedziałam, że przede mną ta trudniejsza część biegu. Pierwszy podbieg wszedł dość dobrze. Trzeci kilometr planowo. Czyli, że teraz powinnam zacząć przyspieszać.

Próbowałam przekonać nogi, żeby biegły szybciej, ale bezskutecznie :) Przyspieszenie nie wyjdzie, to może jednak nie zwolnię... Powoli chyba zaczęło być słychać mój oddech :), odpikał czwarty, utrzymany, 4:50. Uff.



Zaczęło się omieranie. W tym roku trasa była nieco zmieniona przez remont w jednym miejscu i zamiast prowadzić prosto, odbijała w alejkę, na której czekał na biegaczy taki mały klin... Nie lubię klinów. Zawsze wybijają mnie z rytmu i zabierają oddech. I tak było tym razem. Czułam, jak zwalniam... Trzeba będzie to teraz nadrobić!



Nie wiem, jak znalazłam na to siły. Skręciłam w Floriańską i tam biegłam już ile miałam sił, wgapiona w podłogę :) Skręciłam na Mały Rynek, zegarek odpikał mi 5 km i jakieś 100 metrów dalej wpadłam na metę.

Zegarek wyświetlił komunikat: 1 nowy rekord! Czekałam aż pokaże cyferki, mam bowiem taki głupi nawyk, że biegam zawody na średnim tempie odcinka i zapominam na końcu przełączać na ekran całkowitego czasu biegu, więc zazwyczaj dowiaduję się jaki mam czas na mecie :D 

I zegarek pokazał 24:05! Życiówka poprawiona o 23 sekundy, śr. tempo 4:49, to mi si podoba  :) No i co, jakbym widziała całkowity czas, to może bym znalazła w sobie siłę, żeby przyspieszyć jeszcze o te 6 sekund? :D


Obowiązkowo zrzuta z endo. Dość równy bieg wyszedł.



Ale w końcu się udało! Od paru lat planowałam zakończyć rok życiówką właśnie na tym biegu :) Bardzo mi się podoba taki zwiastun na kolejny rok, w którym, mam nadzieję, będzie się działo! :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz