niedziela, 3 marca 2019

Luty na biegowo

Najkrótszy miesiąc w roku za nami, przeleciał u mnie jak z bicza strzelił, w przeciwieństwie do stycznia, który się wlókł niemiłosiernie ;) A więc co biegowo działo się u mnie w lutym?

Oj, działo się! Świadczyć o tym może chociażby mój rekordowy kilometraż - w lutym przebiegłam 214 km! Ponad 200 km udało mi się przebiec tylko w marcu 2017, podczas moich przygotowań maratońskich. To obnaża pewną brutalną prawdę - skoro biegam 50 km tygodniowo pod dychy, to do maratonu musiałabym biegać duużo więcej... Ale na razie o królewskim dystansie nie myślę.



Co kryło się pod tymi ponad 200 km w nogach? Nie skłamię kiedy powiem, że... wszystko! Moje treningi są bardzo urozmaicone, coś takiego jak rutyna nie istnieje. Jedyna rzecz, jaka powtarza się tydzień w tydzień to OWB1. Podstawa biegania. Podliczyłam i wyszło, że na OWB1 poświęciłam w lutym 157 km. Pomimo tego, że widzę wyraźną poprawę też w OWB1 i biega mi się coraz lżej, to nadal staram się trzymać tempa 6:10-6:15. Po co gonić, skoro to ma być pewnego rodzaju odpoczynek? Do końca świata i jeden dzień dłużej będę namawiać moich biegowych znajomych do biegania wolno. Niestety prawie nikt nie słucha, ;) Ale więcej o OWB1 innym razem.

Poza OWB1 poświęciłam też trochę kilometrów na ćwiczenie prędkości. Wyciskałam siódme poty na bieżni - ale to akurat bardzo lubię! Efekty są, bo w ostatni dzień lutego pobiegłam kilometrówki ze średnim tempem 4:26 min/km! Kosmos! I nie powiem, żebym była po nich jakaś strasznie padnięta ;) A na jesień cieszyłam się, jak wpadła jakaś w tempie poniżej 5:00 min/km ;)



Jeśli chodzi o kontuzje, to muszę stwierdzić, że moje nogi przyzwyczaiły się już do biegania dużo i trochę mniej się buntują. Nie mówię, że wcale, nadal bardzo o nie dbam. I to mam nadzieję się już nie zmieni. Bo kontuzje wykorzystują uśpioną czujność ;)

W lutym trafiły mi się jedne zawody, a mianowicie Bieg Walentynkowy. Był to taki start kontrolny i wypadł chyba całkiem nieźle - wreszcie oficjalnie złamałam 24 minuty na 5 km i pobiegłam ze średnim tempem 4:44 min/km :) 



Pomimo tylu kilometrów w nogach nie mam dość biegania. Nie czuję się zmęczona. Owszem, czasami mi się nie chce - nic co ludzkie, nie jest mi obce ;) Ale wyrobiłam sobie pewien nawyk, że jak mam zaplanowany trening, to idę. O ile nie mam gorączki ani nie trzaska piorunami ;) Staram się też ignorować mój mózg, kiedy mówi, że dzisiaj nie mój dzień. Strasznie nie lubię tego stwierdzenia.

A co w planach na marzec?

Hm, podobno mam zacząć szybko biegać :) Liczę na to, że dalej będę mogła realizować swoje plany, bo naprawdę widzę efekty w regularności i ciężkiej pracy - nie mam talentu, więc nie mam nic zdarma ;) A poza tym szykują się mi dwa starty, jeden na piątkę, a drugi to sprawdzian na dychę. Jak sobie pomyślę o tej dyszce, to już się boję... Ale jednocześnie nie mogę się doczekać :) Prywatnie czeka mnie też przeprowadzka, ale mam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz