wtorek, 26 marca 2019

5. Bieg z Dystansem - nie zawsze idzie jak po maśle

W podsumowaniu lutego pisałam, że mam nadzieję, że w marcu będzie się działo. Zadziało się już w pierwsze dwa weekendy, a że na planowałam jeszcze jeden start w marcu, to w pierwszy weekend kalendarzowej wiosny stanęłam na starcie 5. Biegu z Dystansem, a dla mnie też z konkretnym celem. Tego samego biegu, gdzie debiutowałam w zawodach biegowych 4 lata temu. Szmat czasu... Taki ze mnie biegowy "dinozaur" ;)

Tak naprawdę to było ciepło, tylko ja taki zmarzluch jestem :P

Założenia na bieg miałam jasne. Dość ambitne. W głowie przed biegiem miałam dobrze znane mi już z Myślenic "puste pudełka", czy zero rozkmin na temat, czy dam radę, czy nie, itp. Pełne skupienie na założonym celu. Rozgrzewka poszła sprawnie, słonko świeciło, ale jakoś specjalnie mi nie przeszkadzało - ostatnio zmieniła mi się nieco termika. Objawia się tym, że ciągle mi zimno, ale wierzę, że dzięki temu w lecie będzie lepiej ;) Na koniec rozgrzewki miałam tylko ciut za wysokie tętno. Zdarzało mi się to jednak też w tygodniu poprzedzającym zawody. Przymknęłam oko, stwierdziłam, że takie uroki wiosny, tyle. Chociaż jakiś tam cień pesymizmu na ten bieg mi to tętno rzuciło :P

Start nieco się opóźnił, ale w końcu wystartowaliśmy. Na początku podbieg, strasznie ciasno, ustawiłam się raczej z przodu, ale oczywiście wyprzedzili mnie ludzie pędzący z tempem 4:00 przez pierwsze 500 metrów :D Potem nieco się rozluźniło, pierwszy kilometr odpikał zgodnie z założeniami. No i to by było na tyle dobrego biegu, wbiegliśmy w jedną z uliczek na Starówce, pojawiły się kocie łby, biegło się źle. Tu zawrotka, tam zakręt, GPS chyba trochę się zgubił, bo zaczął pokazywać mi 5:00 min/km. A więc zaczęłam przyspieszać, chociaż czułam, ze to chyba trochę za szybko. Pokręciliśmy się po plantach, 2 km odpikał w 4:56. 8 sekund straty... Niemało.

Taka mina na trzecim kilometrze dyszki nie wróży niczego dobrego :P
I nagle magia, wybiegam z plantów, a tu nagle zegarek pokazuje tempo 4:30. Wiedziałam, że ten etap zmęczenia nie jest tym, którym powinnam mieć na 3-cim kilometrze biegu na dychę. Trochę zwolniłam, minęłam Wojtka, zdążyłam mu rzucić tylko, że trasa jest **jowa, ale biegnę dalej ;) Na 3-cim km zegarek pokazał mi, ze odrobiłam jakieś 3 sekundy, ale zaczęłam przeczuwać, że dzisiaj nici z dobrego wyniku. Czułam już trochę zmęczenie w mięśniach. Próbowałam przyspieszać, ale kosztowało mnie to zbyt dużo wysiłku, więc odpuściłam. Jak tylko pojawiał się jakiś podbieg, czułam, jak odbiera mi siły, oddech staje się ciężki, a mięśnie pieką... No cóż. Pozamiatane, zakwasiłam się ;)

Pozostała część biegu była więc umieralnią. Biegłam, bo biegłam, ale mogłam zapomnieć o tempie z 4 z przodu. W sumie to trochę miałam to gdzieś, poddałam się, bo wiedziałam, że i tak nic nie ugram. Biegliśmy przez jakieś dziury i kałuże na przemian z kocimi łbami (tak, ogarniałam tylko podłoże, po którym biegnę :D), przy wbiegnięciu na mostek koło Błoni prawie umarłam, a na Błoniach niestety nie dodało mi sił, pomimo, że w założeniach miałam tam przyspieszać... Biegłam, bo biegłam. Byle do mety.



Na 8-mym kilometrze pojawił się Wojtek na rowerze, który próbował mnie namawiać, żebym przyspieszyła. Ledwo zipiałam, pokiwałam więc tylko przecząco głową, a on stwierdził: no to zejdź :D Złota rada :D

Też przeszło mi to przez myśl, ale jednak biegłam. Zaczęłam myśleć jaki wynik zobaczę na zegarku na mecie, 50 z groszami, może 51? Na domiar złego wyprzedził mnie jeszcze Pan w koszulce "Głos seniora", co jakoś strasznie mnie w tamtym momencie rozbawiło biorąc pod uwagę tragizm tej całej sytuacji :D Podbieg na Błoniach kosztował mnie znowu trochę sił (ktoś w ogóle zauważył, że tam był podbieg?:P ). I mniej więcej za nim postanowiłam powalczyć jednak o honor. Przełączyłam ekrany w zegarku. 47:30. Ponad pół kilometra. Czas wyłączyć głowę i włączyć przyspieszenie, walcz o to 49! 

Biegłam, cierpiałam, buntowało się wszystko, meta się nie przybliżała... Ale biegłam. Potem na endo zobaczyłam, że wydusiłam z siebie tempo pod 4:15. Spiker wyczytał moje nazwisko, meta, ulga. Chyba z 5 minut dochodziłam do siebie. Tyle kosztowało mnie, żeby tego dnia, w brzydkim stylu, złamać 50 minut. Oficjalny czas 49:44.

I zdjęcie za metą pt. jak dobrze, że nie muszę już biec :D

Miesiąc temu byłabym mega zadowolona z tego wyniku. Ale teraz biegłam po więcej. Ale nie jestem jednak ani załamana, ani smutna. Raz, że cieszę się z kolejnego wyniku z 49 z przodu. To nie jest w moim wydaniu oczywista oczywistość, przynajmniej jeszcze do tego roku nie była ;) A dwa, że może właśnie moje doświadczenie "biegowego dinozaura" pomaga mi wziąć porażkę na klatę. I wcale się tym nie przejmować. To nie pierwszy i nie ostatni bieg, który mi nie poszedł tak, jak chciałam, na którym umarłam i błagałam o metę. Czasami zdarza się tak przez nasze błędy, czasami tak po prostu. A też dycha to nie maraton, za miesiąc mogę pobiec kolejną. Postaram się więc wyciągnąć z tego startu wnioski, przeanalizować błędy i nie powielać ich w przyszłości. No i pośmiać się trochę ze swoich agonalnych zdjęć na trasie, wszak i tak wiemy, że all runners are beautiful, jak też brzmi hasło Run Czech :)

"uśmiech" :P


Wyciągam więc z tego startu jeszcze jeden wniosek: start w Marzannie póki co będę omijać szerokim łukiem... Jest to mój trzeci start w tej imprezie i w tym roku organizatorzy przekombinowali z trasą. Tylu nawrotek, przewężeń i złej nawierzchni wcześniej na tym biegu nie było. Trzeba było się przeciskać, szczególnie na początku. No i patrzeć pod nogi, żeby się nie wypierdzielić ;) Nie jest to zły bieg i wiele osób pobiegło go bardzo dobrze, ale na życiówki na pewno są lepsze. Z drugiej strony fajnie, że większa część trasy ciągnie się przez Błonia, ale jak dla mnie to nie jest wystarczająca rekompensata. Jak starówka, to Rynek, Grodzka, Floriańska, Szewska... Reszta uliczek średnio nadaje się na bieg.

Johnnie Runner Team, 3/5 reprezentantów teamu na Marzannie :)

Tym biegiem żegnam też Kraków. Po 6 latach w Mieście Królów nadszedł czas na przeprowadzkę. Teraz częściej będę się pojawiać na biegach na Podbeskidziu i na Śląsku ;) Parę fajnych biegów mam już na oku.


I na koniec jeszcze medal - pierwszy z trzech, które mają stanowić komplet, do zdobycia w 2020 i 2021. Jeśli trasa w przyszłych latach będzie taka sama, to raczej nie zdobędę kolejnych do kolekcji ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz