czwartek, 18 maja 2017

XV Bieg Skawiński - wracam do gry

Pomysł na udział w Biegu Skawińskim pojawił się dosłownie ze 3 dni przed biegiem. Dowiedziałam się, że Półmaraton Andrychowski jest odwołany. Z jednej strony było mi szkoda, bo bardzo podobał mi się pomysł tej imprezy, pod Beskidem Małym. Niestety organizator z powodu braku wszystkich zgód na organizację biegu musiał imprezę odwołać. Nie jestem mocno zbulwersowana, jak część biegaczy. I mam nadzieję, że w przyszłym roku spróbują zorganizować ten półmaraton na nowo. Wcale się nie zraziłam ;) Z drugiej strony jednak trochę mi to było na rękę, że ten półmaraton się nie odbył. Z moim kolanem już całkiem dobrze i pewnie bym wystartowała. Ale nie chciałam go narażać na aż taki dystans. Dlatego jak tylko dowiedziałam się, że impreza się nie odbędzie, zaczęłam szukać jakiejś dyszki w okolicach. Padło na Bieg Skawiński. Blisko, fajna trasa, zaskakująco niskie wpisowe. No to jedziemy!

Na start namówiłam Wojtka. Chciałam zobaczyć, w którym miejscu jestem, jeśli chodzi o szybsze bieganie i ile straciłam przez przymusową labę spowodowaną ITBS. Nie biegałam szybko chyba już z pół roku, nie licząc pojedynczych akcentów w treningu maratońskim, które robiłam raczej dla odmulenia nóg, niż żeby cokolwiek budować ;) Wojtek miał spróbować trzymać razem ze mną tempo 5:15 i spróbować powtórzyć czas, który wyciągnęłam na Czechowickim Biegu Niepodległości w zeszłym roku. Nie wiedziałam, czy się uda. Ale jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz ;)



Na miejsce przyjechaliśmy godzinę przed startem biegu. Wszystko poszło sprawnie, dostaliśmy bogaty pakiet startowy. Biuro zawodów, start i meta były w przepięknym parku, o którego istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Za namową Wojtka zrobiłam rozgrzewkę, 12 minut spokojnego biegu, przebieżki i rozciąganie. Rozgrzani poszliśmy na miejsce startu. 



Odliczanie i biegniemy! Na początku oczywiście nieco szybciej, adrenalina daje znać :) Potem już wyrównaliśmy i trzymaliśmy się tempa 5:15. Jak zegarek odpikał  2-gi kilometr, to wiedziałam już, ze nie będzie łatwo. Na 3-cim pojawił się podbieg, który porządnie podniósł mi tętno. W głowie zaczęła kiełkować myśl, że z powrotem będzie jeszcze ciężej wdrapać się na tą górkę ;) Ale to dopiero za 4 kilometry. Trochę za górką zaczęło się robić tłoczno, musieliśmy się zmieścić na połowie drogi, żeby zrobić miejsce dla czołówki. Ciężko było z wyprzedzaniem, ale czasami udało się jakoś przebić.



Po nawrotce zaczęliśmy biec troszkę pod wiatr. Wojtek sugerował, żebym się za nim schowała, ale ja chłonęłam każdy najmniejszy podmuch. W końcu chłodek! Jeśli chodzi o bieganie, zdecydowania jestem zimnolubna...

Na podbiegu delikatnie zredukowaliśmy tempo. Trochę się dłużył, ale ogólnie było okej. Na zbiegu za to nadgoniliśmy. I mniej więcej tam poczułam, że naprawdę robi się ciężko. Wizja 2 km do mety nie była dla mnie "tylko tyle", ale "aż tyle". Gdyby nie Wojtek, pewnie bym odpuściła i zwolniła o te 5-10 sekund. Na 9-tym kilometrze zaczęłam sapać jak lokomotywa. Ale mimo to zmusiłam się i trochę przycisnęłam. Ostatni kilometr wyszedł najszybszy. Wpadliśmy na metę. Garmin pochwalił mnie za nowy rekord na dyszkę. Jupi! Z tego wszystkiego zapomniałam nawet o kolanie... :) Czas 52:30. Życiówka poprawiona dosłownie o 2 sekundy... Jest dobrze!



Po biegu załapaliśmy się na koncert disco polo (Wojtek oczywiście był w siódmym niebie ;P), a potem na dekorację. Podsumowując, impreza bardzo fajnie zorganizowana, pozytywna. Będzie się chciało wracać do Skawiny. Trasa rzekomo szybka, ale osobiście bym polemizowała... Chociażby przez tą górkę x 2.



A jeśli chodzi o mój wynik, to założenia udało się wykonać we 100%. Powtórzyłam wynik z Czechowic. Co prawda ten bieg kosztował mnie sporo sił, ale no cóż - takie są dyszki :) Kolano nie protestowało. Czegóż chcieć więcej? Teraz mogę się zabrać za pracowanie nad szybkością. Taki jest mój obecny cel biegowy. Mam ochotę  nauczyć się w końcu biegać poniżej 5 min/km.  Nie ciążą nade mną przygotowania do dłuższego dystansu, więc to idealny czas. Co z tego wyjdzie - zobaczymy. Przede mną pierwsze starty na 5 km i na 8 km. Nigdy nie startowałam na dystansie poniżej 10 km, nie licząc jednego górskiego biegu alpejskiego. Trzeba będzie się w końcu obyć z krótszymi dystansami :)


2 komentarze:

  1. Znam tą trasę ale z rowerowych "spacerów":) Dla biegacza może być mecząca, rowerowo jest wymagająca ze względu na brak poboczy (co często skutkuje potrąceniami rowerzystów). Ze Skawińskich biegów polecam ten w okolicach Święta Niepodległości, trasa --> http://mogilany.biegskawina.pl/images/mapka.jpg Wybiega się na ten pagórek na którym kiedyś fociłyśmy:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta trasa z Biegu Niepodległości to musi być dopiero niezła, pewne wyciskacz siódmych potów, ale za to jak widokowy :) Gdyby nie to, że Czechowicach też organizują Bieg Niepodległości, pewnie bym się skusiła :)

      Usuń