piątek, 5 maja 2017

Biegowy kwiecień 2017

Na tegoroczny kwiecień czekałam już od zeszłego roku. Biegowo bowiem miało być to zwieńczenie dość trudnych przygotowań i zmierzenie się ponownie z dystansem maratońskim. Było pięknie, zgodnie z planem, do połowy miesiąca. Druga połowa miesiąca była bardzo nieplanowana :) Szczegóły poniżej.


W sumie w kwietniu wybiegałam 85 km. To trochę mało w porównaniu z marcem, w którym wybiegałam 200 km. W kwietniu planowałam zredukować kilometraż, ale nie aż tak :)

Pierwszy tydzień to była końcówka przygotowywań maratońskich. Ostatnie mocniejsze treningi. Potem, po niedzieli dopadło mnie lekkie przeziębienie. Trochę obawiałam się, jak to będzie z siłami na maratonie, ale było genialnie. Wszystko poszło zgodnie z planem, przebiegłam królewski dystans w planowanym czasie. Cieszyłam się każdym kilometrem. Takich maratonów sobie życzę :)

Tak wyglądałam na 42. kilometrze :)
Po maratonie dałam nogom odpocząć. A przynajmniej tak mi się wydawało. Na Święta pojechałam w rodzinne okolice, czyli nie mogłam się oczywiście oprzeć i nie pojechać na krótką wycieczkę biegową w góry ;)

Gdyby kózka nie skakała...
Wybrałam się w Beskid Mały, na Magurkę i Czupel, czyli bez żadnych ogromnych przewyższeń. Ot, przyjemna wycieczka. W górach biegło mi się świetnie. Niestety tylko do 10. kilometra. Na zbiegu poczułam ból z boku kolana. Wraz z każdym krokiem bolało coraz bardziej... Byłam na 800 m.n.p.m., (niestety sama) a autobus miałam na ok. 400 m.n.p.m. ;) Jakbym wtedy wiedziała to, co wiem teraz, pewnie zadzwoniłabym po GOPR. Ale co tam, postanowiłam jakoś zbiec/zejść/sturlać się, byle o własnych siłach. Mój błąd. Schodziłam z zaciśniętymi zębami, co kilka minut przystawałam. O ile do domu jakoś się dotelepałam, to następnego dnia chodziłam na wyprostowanej nodze. Starałam się jednak nie chodzić w ogóle...

No cóż, dowiedziałam się przynajmniej, jak boli ITBS. Oczywiście kontuzja wykluczyła mnie na jakiś czas z treningów, ba, nawet do pracy musiałam jeździć autobusem. To dopiero kara ;) Przepuściłam niestety Cieszyński Fortuna Bieg i Nocną Dychę z Wawelem. Szkoda, ale co zrobić. Kolano ma się już coraz lepiej, powolutku wracam do biegania. Zawsze to jakaś lekcja. Raz, że góry tydzień po maratonie to za dużo dla moich nóg, a dwa, że ćwiczeń się nie olewa. Skończyło się u fizjoterapeuty, który na szczęście zapewnił się, że niczego sobie nie urwałam. Teraz ćwiczę pięknie i regularnie. Nawet to koszmarne rolowanie pasma, które boli jak skurczybyk. Żeby tak było zawsze... ;)



Póki co nie wiem, kiedy wrócę do normalnego trenowania. Stąd nie do końca wiem, jak będzie u mnie wyglądał maj. W planach miałam Półmaraton Andrychowski w połowie maja, dyszkę w Swoszowicach pod koniec miesiąca i piątkę też gdzieś w okolicach. Na chwilę obecną pewnie małe szanse, że wystartuję w półmaratonie, ale kto wie. Patrząc na moją kontuzję z zeszłego roku sprzed maratonu, wszystko jest możliwe ;) Ale zobaczymy. Na pewno nic na siłę. Myślami już jestem gdzieś na trasie biegowej i robię interwały. Na realizację jednak muszę trochę zaczekać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz