czwartek, 2 lutego 2017

Rozbiegany styczeń 2017

Tegoroczny styczeń chyba wszystkich zaskoczył. Zima przyszła na początku miesiąca... I trzymała do samego końca. Właściwie to nadal trzyma... ;)



Pomimo wszystkich utrudnień, jakie niesie ze sobą bieganie zimą, styczeń 2017 był dla mnie bardzo rozbiegany. Udało mi się przebiec 152 km! To mój dotychczasowy rekord. 


Celem na ten miesiąc było przede wszystkim powrót do równowagi po grudniowej chorobie i rozpoczęcie w połowie miesiąca treningów typowo do maratonu. Prawie się udało - problem tylko w tym, że po zaledwie tygodniu rozbiegania skusiła mnie piękna aura, wyszłam na bieganie przy -16 stopniach i mój osłabiony organizm złapało kolejne choróbsko, które na parę dni wyłączyło mnie z biegania. Ale później wróciłam już z nowymi siłami i chęciami. I wzięłam się ostro do roboty.



Część miesiąca biegałam w Krakowie, a przez dwa tygodnie biegałam w pewnym paskudnym czeskim miasteczku zwanym Usti nad Labem. Usti niestety nie zachęca do biegania. Ale skoro muszę tam być, to tam biegam. Problem jest taki, że w Usti nie wiedzą, że chodniki można posypywać  piaskiem, albo solą... I w rezultacie biega się po śniego-lodzie :)


Ale ma to swoje plusy, bo w styczniu chyba nareszcie nauczyłam się biegać wolno. Postanowiłam wdrożyć do swojego biegowego planu prawdziwy spokojny bieg, przed którym tyle czasu się broniłam. I właściwie zrobiłam z niego podstawę moich treningów. Teraz widząc na swoim zegarku tempo 6:20 nie przeklinam pod nosem i nie przyspieszam. Widzę plusy takiego biegania. A poza tym, przy zwiększonym kilometrażu wolę dmuchać na zimne i nieco odciążyć moje nogi. Wiadomo, szybkie i wyczerpujące biegi są fajniejsze... Ale jeszcze będę mieć na nie czas ;)

Szybkie treningi też się oczywiście zdarzają. W ostatnią niedzielę po raz pierwszy zrobiłam prawdziwy BNP. Bieg był trudny, ale niesamowicie satysfakcjonujący - jak po 16 tym kilometrze udało mi się zerwać i przebiec kilometr poniżej 5:00 min :) Więc jednak się rozwijam ;)



Trening maratoński jednak trochę daje mi w kość. Od połowy stycznia na stałe dodałam czwarty dzień treningu w tygodniu. O ile wcześniej trenowałam 30-40 km tygodniowo, to teraz jest to około 50 km. Czuję ten przeskok. Biega się dużo, aura ciągle pozostawia dużo do życzenia. I te śliskie chodniki dały się porządnie we znaki moim łydkom... Roluję i rozciągam i mam nadzieję, że nic mi nie strzeli ;) Oby!

Jeśli chodzi o ćwiczenia, to trochę się w nich opuściłam, przyznaję... Delegacja też zrobiła swoje, zamiast domowych obiadków muszę stołować się w czeskich restauracjach, a Czesi jedzą bardzo tłusto... I mają bardzo dobre piwo ;) A więc przez najbliższy czas ABS będzie ponownie moją codziennością ;) Do tego oczywiście stabilizacja.

A co w lutym?

W niedzielę niestety znowu pakuję swoje manatki i jadę do Usti. Prognozy nie są optymistyczne i niestety nadal czekają mnie chyba śnieżno-lodowe chodniki... Za sprawą tej długiej delegacji tą zimę niestety spisuję na straty - nie mam kiedy jechać na narty, czy w góry. Pozostaje mi więc tylko bieganie. I planowanie wakacji tudzież wyjazdów na wiosnę ;) W lutym więc dalej będę realizować plan maratoński i będę zwracać uwagę na ćwiczenia uzupełniające. I oby do wiosny! :)

1 komentarz:

  1. W okolicach Usti może nie ma za wysokich pagórków, ale Czeska Szwajcaria też daje radę, a z Usti to prawie rzut beretem ;)

    OdpowiedzUsuń