wtorek, 6 grudnia 2016

Charytatywny Bieg Mikołajkowy w Brzesku - biegamy i pomagamy!

Bieganie samo w sobie jest fajne. A jakie fajne jest bieganie i pomaganie innym jednocześnie! O tym na własnej skórze przekonaliśmy się w zeszłą niedzielę podczas Charytatywnego Biegu Mikołajkowego w Brzesku.

O biegu dowiedzieliśmy się przypadkiem. Właściwie to Wojtek go wypatrzył. Sama nie wiem nawet gdzie :) Mikołajkowa dyszka w Brzesku, w którym co prawda nigdy wcześniej nie byliśmy, ale które jest całkiem blisko Krakowa. Czemu nie! Jednak najbardziej spodobała nam się idea biegu. Zamiast wpisowego trzeba było skomponować za co najmniej 30 zł paczkę dla dzieci z domu dziecka albo dla ośrodków terapii. Oczywiście dla leniwych albo spóźnialskich była też opcja dokonania przelewu zamiast paczki. Sądząc po ilości zgromadzonych w dniu startu paczek większość zabawiła się jednak w Świętego Mikołaja :)



W dniu biegu przyjechaliśmy z Anią i Wojtkiem do Brzeska dość wcześnie. Aura słoneczna, pięknie - jedyne lodowaty wiatr nie pasował do tej aury. Biuro zawodów było w sali gimnastycznej, więc spokojnie mogliśmy się schować przed tym wietrzyskiem. W pakiecie dostaliśmy czapeczki mikołaja, w których organizator zalecał biec. 


Mała sesja przed biegiem, póki jeszcze wyglądamy świeżo :D
Tym razem startowaliśmy we 4kę. Wojtek dał się namówić na udział w swoich pierwszych zawodach.


Na linii startu stanęło niecałe 300 zawodników. Była możliwość biegu na 3 dystansach - 1, 5 i 10 km. My wybraliśmy dyszkę. Ustawiliśmy się na starcie. I ani się obejrzałam, a już wystartowaliśmy. I to naprawdę z grubej rury! Na pierwszych kilkuset metrach mój zegarek pokazywał 4:20! Niesamowite, jak można dać się ponieść tłumowi na zawodach. Gdzieś tam z tyłu głowy odezwał się głos: dziewczyno, gdzie Ty tak lecisz! I zwolniłam, a wszyscy mnie wyprzedzali :) Było tak jednak aż do pierwszego podbiegu, który zaczął się 500 metrów za startem ;) Tam towarzystwo już się trochę uspokoiło.

Pierwszą pętlę biegliśmy razem z biegaczami na 5 km. Mogło być to trochę dezorientujące, bo jednak "piątkowicze" mogli biec nieco szybciej niż Ci na dyszkę. Postanowiłam jednak zaufać w całości temu, co pokazuje zegarek i co mówi mój organizm :)

Na 2. kilometrze wiedziałam już, że nie będzie to łatwy bieg. Jakoś ciężko się biegło. Pomimo tego, że przez długi odcinek było z górki, jakoś nie mogłam się rozpędzić. Potem pojawi się podbieg, który wprowadzi moje serducho na wysokie obroty. Od tej pory biegłam już "na gazie" - czyli tak, jak biega się dyszki :)

Na 4-tym kilometrze minął mnie Wojtek, który robił już swoje drugie kółko. Krzyknęłam mu tylko, że jest trzeci i skupiłam się dalej na swoim biegu. Na piątym kilometrze serducho chciało wyskoczyć mi z piersi. Ale nie dałam się i nie zwolniłam jakoś bardzo na podbiegu. Przebiegliśmy przez metę - niestety nie finiszując ;) Przed nami było bowiem jeszcze jedno kółko, tylko w przeciwnym kierunku. 



Na 6 i 7 kilometrze udało mi się znowu trochę przyspieszyć. Podbieg poszedł gładko, wyprzedziłam nawet dwie kobitki. Dalej już jednak miało być tylko trudniej. Ostatnie 2,5 kilometra było praktycznie w całości pod górkę i pod wiatr.

Biegło się bardzo ciężko. Przeklinałam pod nosem wiatr, biegłam na ile miałam sił, a nie mogłam zejść poniżej 5:35. Wiatr to jednak największe pieroństwo - wróg biegacza :) Nie miałam się też zbytnio za kimś schować. 

Ucieszyłam się nawet na widok ostatniego podbiegu - oznaczał koniec biegu pod wiatr :D Poszedł mi gładko, ja wszystkie podbiegi (czyżby przysiady działały?? ;)) i potem zaczęło się zasuwanie do mety.

Tutaj jeszcze nie byłam świadoma,  że zaraz dopadnie mnie Wojtek :)

Przed samą metą dogonił mnie Wojtek - sprinter :) Zmotywował mnie na koniec do szybszego przebierania nogami i wbiegliśmy razem na metę.



Uff! Dyszki są fajne, ale dają w kość :)


Za metą zanotowałam, że udało mi się zejść poniżej 54 minut! Co prawda niewiele, ale czas 53:58 bardzo mnie ucieszył :) Po samopoczuciu podczas biegu spodziewałam się nieco gorszego czasu. I dziękuję Wojtkowi za to, że zmotywował mnie na końcu do przyspieszenia. Gdyby nie to, być może miałabym 54 z przodu :)



Na mecie już wszyscy zadowoleni :) Drużyna Górskiego Świata dała radę! :)



Mojemu Wojtkowi udało się za to utrzymać 3. miejsce i uplasował się na podium! :) Trzeba się już chyba przyzwyczaić do tego, że będzie przywoził puchary z biegów ;) Chociaż tym razem trafił się w sumie wazon :D


No i podsumowując...

Uwielbiam takie inicjatywy. Wielkie podziękowania dla Michała, organizatora biegu. Zorganizowanie biegu, znalezienie sponsorów nie jest z pewnością łatwą rzeczą. A impreza udała się wyśmienicie, osobiście nie zauważyłam żadnych niedociągnięć. I myślę, że oprócz uśmiechu na buziach biegaczy po biegu było też sporo uśmiechu na buziach dzieci, które otrzymały paczki. Mam nadzieję, że za rok Brzesko będzie kontynuować tradycję i znowu będzie można tam pobiec w tak szczytnym celu. I przy okazji w takim fajnym towarzystwie :) 


Medal bardzo ładny, wspomnienia piękne. Bardzo się cieszę, że spędziliśmy tą niedzielę w Brzesku. I do zobaczenia mam nadzieję za rok :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz