niedziela, 13 listopada 2016

XXV Bieg Niepodległości w Czechowicach-Dziedzicach - moje miasto znowu biegnie

Jak już kiedyś wspominałam, od zeszłego roku Czechowice-Dziedzice, moje rodzinne miasteczko ma swój bieg uliczny. Jest to niepodległościowa dyszka. Zeszłoroczna edycja była bardzo udana. A więc oczywiście musiałam też wystartować w tegorocznej... A właściwie to musieliśmy, bo od jakiegoś czasu startujemy już we dwójkę, z Wojtkiem ;) Na ten bieg zapisaliśmy się nawet we trójkę, mój brat, Marcin też oczywiście nie mógł odpuścić czechowickiej dyszki :)

Miejsca na ten bieg rozeszły się bardzo szybko, bo już chyba jakoś pod koniec września lista startowa była kompletna. Limit 600 miejsc - sama nie wiem czemu czechowicki bieg zawdzięcza takie zainteresowanie. Jest bardzo fajny, to oczywiście, ale 11 listopada dyszek w okolicy nie brakuje. W każdym bądź razie bardzo się cieszę, że czechowicka dyszka jest w cenie :)


Tak wyglądał profil zeszłorocznej trasy. W tym roku za sprawą remontu mostu Golgota odpadła. Ale Eliminator siedział w głowie cały czas ;)

Pakiet przyjechaliśmy odebrać w ten sam dzień, jeszcze przed biegiem. Start był późno, więc wszystko na spokojnie.



Pakiet był bardzo bogaty - oprócz numeru startowego była koszulka, czanieckie makarony, hummus (pyszny, testowałam) i zupa owocowa. Oprócz zupy to same moje przysmaki ;)

Wojtek zrobił mi niespodziankę z napisem na swoim numerze startowym ;)

Pogoda była wręcz idealna. 6 stopni i zachmurzenie. Wcześniej straszyli atakiem zimy, mrozem, opadami śniegu, deszczu, itp, itd. A trafiło się super :)

Szewczykowie gotowi do boju :)

Na starcie nie było jakoś bardzo tłoczno. Parę minut przed 13:00 ustawiliśmy się już na miejscach. Wojtek z przodu, ja z Marcinem z tyłu. Ja miałam jasny cel: biec z tempem 5:20, co ma mi dać czas trochę ponad 53 minuty.

Przed startem odśpiewaliśmy wspólnie hymn. Piękny pomysł. Przypomnienie, dlaczego tutaj jesteśmy i biegniemy.

3,2,1... START!


I ruszyliśmy. Na początku może troszkę tłoczno. Ale po krakowskich biegach taki tłok nie odczuwa się już jak tłok ;) Na stadionie i na pierwszym podbiegu wszyscy tak wyrwali z kopyta, że zastanawiałam się, czy to bieg na 5 km...? I czy oni w ogóle wiedzą, że na początku jest podbieg? :D Nie ukrywam, dałam się trochę ponieść tłumowi, ale wszystko z rozsądkiem.

Szybko wskoczyłam na wysokie tętno, ale to głównie za sprawą pierwszych podbiegów. Po 3 kilometrze miało być już spoko, płasko, a nawet troszkę w dół. Co ciekawe, na pierwszych 4 kilometrach trzymałam w miarę równe tempo. Prawie równo ze mną biegł Marcin, co było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem :)

Na 5-tym kilometrze kolejny podbieg, który jakoś mnie zmęczył. Potem troszkę z górki - złapałam jakiegoś biegacza, który ładnie biegł tempem 5:20, aż do 7. kilometra, gdzie coś mnie zmogło. Chyba było tam delikatnie pod górkę. Taki ukryty podbieg ;) Pokręciliśmy się trochę po osiedlu, okrążyliśmy rynek i wybiegliśmy na długą prostą, na której postanowiłam znowu trochę podkręcić tempo. Cały czas biegłam uśmiechnięta, klaskałam kibicom, cieszyłam się biegiem, pomimo tempa, które nie było dla mnie raczej komfortowe. Takie biegi lubię :)


Chciałam jednocześnie cisnąć i wyrównać trochę oddech. Po tej prostej bowiem zaczynał się podbieg eliminator ;) I nie wiedziałam czego mam się po tym po nim spodziewać. Wiedziałam też, że mam spory zapas czasu, w razie jakby coś poszło nie tak.

Zegarek odpikał mi 8. kilometr, skręciłam w uliczkę i zaczął się podbieg. I tutaj z perspektywy czasu muszę przyznać - dałam na nim czadu ;) Pokonałam go w niezłym tempie, zaczęłam sporo ludzi wyprzedzać - w końcu nazwa nie wzięła się z nikąd :) A na końcu podbiegu nawet przybiłam dzieciakom piątki.

Na ostatnim kilometrze nie było już czasu na oszczędzanie sił. Jak na złość były też 3 małe podbiegi - jakoś je przebrnęłam, starając się nie tracić tempa, ostatnia nawrotka, czyli agrafka, czy tam gwóźdź, jak zwał tak zwał i wbiegam na stadion. Widzę Wojtka, macham mu tylko, ze dobiegnę do mety sama. Motywacyjne krzyki bezpośrednio do ucha czasami mnie rozpraszają :P Czułam, że nogi już trochę nie mogą, ale cisnęłam ile się tylko dało. Ostatnie metry, gest triumfu i metaaa!

Zrobiłam to! I to o jakąś minutkę szybciej niż zakładałam :)

Garmin jak zwykle kłamie, oficjalnie było 52:32 :)



Niecałą minutę po mnie na metę wbiegł Marcin, który poprawił swój czas z zeszłego roku o 5 minut :) Pogratulowałam też Wojtkowi, który zastosował się do moich zaleceń bycia w pierwszej 20 i wbiegł na metę 8-my z czasem 36:11 :) I pomyśleć, że biega dopiero niecały rok! Urodzony biegacz po prostu.

A tak Wojtek walczył na trasie :)


Pokręciliśmy się trochę, zjedliśmy sałatki i okazało się, że musimy jeszcze zaczekać na dekorację, bo Wojtek będzie miał podium w swojej kategorii wiekowej :)

Najpierw przymiarki ;)



I potem właściwa dekoracja (trochę opóźniona):



Kolejny Czechowicki Bieg Niepodległości zaliczamy do bardzo udanych. Organizacja, poza małą obsuwą z dekoracją była świetna, biegło się przyjemnie, medal piękny... Czegóż chcieć więcej. Jedno jest pewne - do Czechowic wracamy za rok. I będziemy już tu z pewnością biegać regularnie :)


2 komentarze:

  1. Tak, wracamy, bo to świetny bieg! Tylko Golgota dojdzie...
    To kiedy zapisy?:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie dojdzie w przyszłym roku. Ale za to wydłuży się zbieg, na którym się super goni :)
      A zapisów trzeba pilnować, bo miejsc szybko się kończą :)

      Usuń