niedziela, 1 maja 2016

Kwietniowe bieganie - kolejna lekcja

Tym razem podsumowanie miesiąca będzie nietypowe. Jak już pisałam w poprzednich wpisach, kwiecień był dla mnie miesiącem, który w większości składał się niestety z przerwy w bieganiu. Ale oprócz tej przerwy i kontuzji, która pojawiła się znikąd, warto wspomnieć o początku miesiąca. W kwietniu udało mi się przebiec 80 km. Gdyby nie kontuzja pewnie byłoby z 2 razy więcej - ale nie ma co gdybać :)

Kwiecień - ostatni miesiąc przed maratonem. Chciałam go dobrze przepracować. Długie wybiegania i mój główny cel - 30 km. Postanowiłam, że jednak spróbuję pokonać trzydziestkę przed maratonem, chociażby po to, żeby na starcie czuć się pewniej. Oprócz tego przebiegłam raz ponad 20 km w ramach długiego wybiegania. Sporo ćwiczyłam w domu, szczególnie po złapaniu kontuzji, praktycznie codziennie. Dobrze zaprzyjaźniłam się z piłeczką do tenisa i beretem rehabilitacyjnym ;)



Na trzydziestkę wybrałam się początkiem miesiąca. Wzięłam ze sobą plecak z bidonem, banana i żel. Wszystko pochłonęłam, a wody zabrakło mi na 25 kilometrze. Trzeba było wziąć pełen bukłak ;) Był to ciężki trening - głównie dlatego, że strasznie mi się dłużył. Po 23. kilometrze co chwilę spoglądałam na zegarek i liczyłam w myślach do 30-tu, hihi. Na zawodach nie miałabym czasu na takie głupoty ;) Ale po biegu nic mnie nie bolało i nawet na ostatnich kilometrach miałam siłę na to, żeby nieco przyspieszyć, więc ten trening nastroił mnie pozytywnie. Odkryłam przy okazji, że bieganie wokół Błoni jest paskudnie nudne. Chociaż w sumie na szybkie treningi pewnie te kółka dobrze się sprawdzają ;)

W drugim tygodniu znalazłam świetne miejsce na crossy koło osiedla, zrobiłam kolejne długie wybieganie, a na niedzielnym szybszym treningu na 6. kilometrze nastąpiło jakieś "trach" i nagle zaczęła mnie boleć podeszwa. Przy chodzeniu bolało tak samo jak przy bieganiu, więc co tam, popędziłam do domu momentami skrzywiając się z bólu. Nie przeszkodziło mi to jednak przygazować i zrobić ostatnie kilometry poniżej 5:00 - ach, ta ambicja amatora ;)

Musiałam się porządnie załatwić, bo przez 2-3 dni kulałam podczas chodzenia. Pod koniec tygodnia ból jakoś zaniknął i postanowiłam,  że spróbuję przetruchtać te 20 km w Skale. Tak czekałam na ten bieg! Niestety, zeszłam z trasy po 9 kilometrze, z grymasem bólu na twarzy oczywiście.



Kolejny tydzień odpoczynku. Nie byłam już na tyle naiwna, żeby dać się nabrać brakowi bólu w nodze. Wystartowałam co prawda w Biegu na Bagry, ale w wersji 3-kilometrowej. Bez szaleństwa i pośpiechu. Przebiegłam przez metę i nie dowaliłam nodze. Wilk syty i owca cała :)

Po tym starcie jednak bezwzględnie zarządziłam jeszcze jeden tydzień bez biegania. Zamiast tego oczywiście ćwiczenia w domu i 2 razy siłownia - odkryłam orbitrek! Polecam wszystkim, którzy szukają na siłowni zamiennika biegania.

W ten weekend byłam na kontrolnej wycieczce w góry. Oczywiście tylko chodzenie, zero biegania. Ostrożnie z odległością. Widać światełko w tunelu, bo po dwóch dniach łazikowania nie czuję żadnego bólu. Pewnie z jakiś miesiąc temu nawet bym nie pomyślała, że przejście 11 kilometrów w górach będzie powodem do takiej radości ;)

Bluzka z Bagrów już w użyciu ;)
A więc kwiecień zaczęłam ambitnie, ale niestety później trochę z przymusu poleniuchowałam. Czegoś też mnie ta sytuacja nauczyła. Z pewnością tego, że kontuzja może dopaść tak właściwie każdego i w każdym momencie, bez oczywistej przyczyny tudzież bodźca. Najgorsze jest w tym wszystkim oczekiwanie - byłam już u 3 lekarzy i żaden właściwie nie odkrył, co mi jest. Nie wiem co wolno mi robić, a co nie. Rezonans magnetyczny za kolejne 3 tygodnie, a potem? Na wizytę po nie mogę się umówić, bo lekarz nie ma wolnych terminów. A być może już teraz powinnam wykonywać konkretne ćwiczenia albo chodzić na zabiegi. Ogromna strata czasu. A czas jest przecież tak cenny! Na własną rękę próbuję prawie wszystkiego, żeby odkryć, że może coś pomoże. Póki co, co dziwne najlepiej chyba było po plastrach rozgrzewających...

Jeśli chodzi o maraton, to cóż - nie ucieknie. Nie ten, to następny. Maraton chcę przebiec z radością i walczyć co najwyżej ze zmęczeniem, a nie z bólem spowodowanym kontuzją. Z całego serca będę kibicować tym, co wystartują w Krakowie za 2 tygodnie. I mam nadzieję, że medal i tak zawiśnie w moim domu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz