wtorek, 22 marca 2016

XVII Półmaraton dookoła Jeziora Żywieckiego - prawie jak w domu

Jak tylko dowiedziałam się o Półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego, wpisałam go na moją listę imprez, w których koniecznie chcę wziąć udział. Powodów ku temu jest wiele. Po pierwsze - odbywa się właściwie w moich rodzinnych okolicach, z widokami na szczyty, które odwiedzałam wiele razy, a poza tym - ciekawa i wymagająca trasa najeżona podbiegami i zbiegami. Czegóż chcieć więcej? ;)

Tak się składa, że w Półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego wzięłam po raz pierwszy udział w ubiegłą niedzielę. I póki moje wspomnienia są jeszcze świeże, chciałam co nieco opowiedzieć o tym biegu, który dla mnie okazał się bardzo szczęśliwy.

Plan na ten bieg miałam dość sprecyzowany. Przede wszystkim, żeby ten wyczekany przeze mnie bieg był przyjemny i sprawił mi dużo radości. Po drugie - żeby rozłożyć mądrze siły i nie powtórzyć błędów z Półmaratonu Królewskiego. Nie nastawiałam się na życiówkę, zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to trudna trasa. Przyrównywana często do Półmaratonu Jurajskiego, który rzeczywiście zapamiętałam jako wymagający.



Start był na rynku w Żywcu. Atmosfera była świetna. Słońca niestety (albo stety?) nie było, ale za to temperatura była idealna. Wydaje mi się, że na zawodach biegacze są w zupełnie innym świecie - wszyscy uśmiechnięci, żartują... Ten dobry nastrój udzielił się i mi. Wystartowałam z uśmiechem. Biegłam podziwiając krajobrazy i jednocześnie kontrolując tempo, żeby nie dać się zbytnio ponieść z tłumem. Dobrze zapoznałam się z profilem trasy, żeby nie było niespodzianek. Prawdziwy test miał nastąpić na 18 kilometrze pod postacią kilometrowego podbiegu.

Kilometry mijały spokojnie, podbiegi lekkimi mi były, co punkt z wodą łapałam mały łyk izotoniku, tak dla zasady. Niestety, nadal nie udało mi się jeszcze dobrze zorganizować jednej rzeczy - po raz kolejny przebiegłam cały bieg głodna... Żel, który miałam ze sobą, niewiele mi pomógł - no cóż, chyba jedyny sposób na brak głodu na trasie to zaaplikować mi rano jedzenie dożylnie, bo inaczej nie wchodzi :) Trochę liczyłam też na jedzenie na trasie, którego niestety nie było. Na 10tym kilometrze złapałam parę łyków z 5-litrowego baniaka z izotonikiem, bo wolontariuszom się chyba gdzieś zagubiły kubeczki ;) Dużo ludzi na to narzekało, ale dla mnie ten incydent był co najwyżej trochę śmieszny.

Cały czas miałam pod kontrolą swoje zmęczenie. Jak tylko wiedziałam, że trochę przesadzam - zwalniałam. Na zbiegach przyspieszałam. Kiedy zegarek zapikał mi 15-ty kilometr, zaczynałam przeliczać, czy są szanse, żeby udało mi się złamać 2 godziny... Teoretycznie były, ale przede mną był jeszcze ten rzeczony podbieg :) A raczej dwa podbiegi.

Oba pokonałam spokojnym tempem, ale cały czas biegłam. Na "szczycie góry" na 19 tym kilometrze zauważyłam, że zostało mi niestety trochę za mało czasu. Wykorzystałam maksymalnie zbieg. Ale później został jeszcze jeden kilometr po płaskim. Biegłam dość szybko, ale nie miałam na tyle sił, żeby jeszcze bardziej przyspieszyć.


W rezultacie wbiegłam na metę z czasem 2:01:22. Dostałam piękny medal. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to życiówka! Której absolutnie się nie spodziewałam... Nie na takiej trasie!


A z taką miną przekraczałam metę - radość wypisana na twarzy :)




Parę minut po mnie na mecie zameldował się mój brat - to był jego pierwszy półmaraton. Byłam z niego bardzo dumna, bo świetnie mu poszło :) Jak widać nie taki diabeł straszny jak go malują.



Podsumowując - myślę, że długo wspominając ten dzień będzie mi towarzyszył uśmiech na twarzy. Pod względem organizacji było parę niedociągnięć, które mnie osobiście nie dotyczyły - dla mnie wszystko było super. Jestem pewna, że będę tutaj wracać co rok. Bo jest do czego!


Piękny medal - chyba najpiękniejszy w mojej skromnej kolekcji. Do tego ładny numer startowy i zielona koszulka z logo półmaratonu w pakiecie - jestem maniakiem koszulek, więc bardzo mnie ucieszyła, zwłaszcza w takim pięknym kolorze ;)

A jeśli chodzi o to, jak mi poszło, to jestem z siebie bardzo zadowolona. W końcu udało mi się przebiec półmaraton na zawodach rozsądnie, przy okazji wykręciłam nową życiówkę, a po przekroczeniu mety byłam jeszcze całkiem rześka ;) I co ważne - od początku do końca biegłam. Zatrzymywałam się tylko na parę sekund przy punktach odżywczych, żeby się napić. Wszystkie podbiegi pokonałam biegiem, z czego się bardzo cieszę. Ćwiczenie siły biegowej jak widać się przydało! I będę je dalej konsekwentnie robić :)

Tak prezentują się międzyczasy. Widać, gdzie był największy podbieg i zbieg ;)

Profil trasy - zrzutka z garminconnect

Przede mną jeszcze wiele rzeczy, których muszę się nauczyć. Dystans półmaratoński powoli staje się dla mnie czymś przyjemnym, na drugi dzień nic mnie właściwie nie boli - bardzo mnie to cieszy. Cieszą też postępy, które robię, drobnymi kroczkami. A takie sprawiają chyba najwięcej radości, dając przy okazji ogromną przyjemność z biegania.

A więc Żywcowi mówię - do zobaczenia biegowo za rok! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz