Ostatni tydzień nie był dla mnie najłaskawszy. Z racji tego, że znowu dopadły mnie jakieś paskudne zarazki praktycznie przez cały tydzień miałam areszt domowy. I oczywiście, co chyba przeżyłam najgorzej - ban na bieganie.
Całkowicie pochłonęło mnie robienie możliwie wszystkiego do sesji, dzięki czemu odkryłam m.in., że początki czeskiego alpinizmu mają źródło w... Słowenii.
Pisanie magisterki czy też wypracować nie podnosi jednak na duchu i nie dodaje chęci życia, tym bardziej, że za oknem wiosna, około 10 stopni na plusie, a w kalendarzu przecież styczeń. Wcale nie kocham zimy, ale lubię, jak wszystko jest na swoim miejscu, a nie powywalane do góry nogami...
Czekam więc cierpliwie na śnieg. Czekam też na sesję, bo po niej będę mogła zacząć robić rzeczy, na które mam ochotę. Ile jeszcze lat tak? ;)
Zdjęcie z dzisiejszego raczej skromnego spaceru z ogniskiem, dla mnie na pochorobową rozgrzewkę. Miało być na śniegu, ale jak nimo, to co zrobić :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz