sobota, 17 września 2016

Moje ulubione biegowe gadżety

Mówi się, że bieganie jest prostym i niedrogim sportem -wyjść biegać może każdy i wszędzie, a potrzeba do tego tylko butów (chociaż znajdą się i tacy, którzy tej zasadzie zaprzeczą). W rzeczywistości jednak biegacze kochają różnego rodzaju gadżety, jedne bardziej potrzebne, drugiej mniej potrzebne ;) Chciałam się więc podzielić tymi, z których ja chętnie korzystam i które lubię najbardziej.

  • Bezapelacyjny nr 1 - zegarek z GPS


Długo wahałam się przed zakupem zegarka z GPSem. Nie ma co ukrywać, to dość konkretny wydatek ;) Ale z perspektywy tych 9 miesięcy, podczas których biegam z moim Garminem, wiem, że było warto. Zegarek to taki trochę osobisty trener, który zawsze jest koło Ciebie. Podpowie Ci, kiedy przesadzasz z tempem, ile zostało Ci jeszcze do dzisiejszego celu. Jest też niezastąpiony na zawodach, na których chcemy utrzymać równe tempo podczas całego biegu. Nie chcę już biegać bez niego. Chociaż zdarza się, że pokazuje wartości, których wolałabym nie widzieć ;) Czasami mam ochotę na trening, w którym ubieram go na rękę i po prostu biegnę, nie spoglądając na tarczę. A co mi z tego wyszło - widzę dopiero w domu, po zrzuceniu treningu na komputer.
Zegarek polecam każdemu, który ma dosyć apki endomondo ;), biega regularnie i nie znudzi mu się to po miesiącu. Bo szkoda, żeby tak kosztowny gadżet się kurzył ;)

  • Ulubiona muzyka na klips

Osobiście nie wyobrażam sobie biegania bez muzyki. Szczególnie kiedy biegam po osiedlu w ciemne, jesienne wieczory. Najwidoczniej nie jestem jedyna, bo na rynku sporo jest takich małych, zgrabnych odtwarzaczy mp3, które, tak jak np. mój, można przypiąć klipsem do ubrania. Zanim kupiłam odtwarzacz, brałam na treningi telefon. O ile w zimne dni po prostu wrzucałam go do kieszeni spodni bądź kurtki, to w ciepłe dni musiałam specjalnie na telefon brać nerkę. A wiadomo, im mniej szpargałów, tym lepiej. A poza tym, teraz żeby przełączyć piosenkę, nie muszę szarpać się z wyciąganiem telefonu z nerki ;)


  • Plecak z bukłakiem

Pomimo, że jak napisałam wyżej, nie lubię "szpargałów" podczas biegania, to czasami niestety nie da się ich uniknąć. Mowa np. o dłuższych wybieganiach, czy biegach w górach. Na takie biegi zabieram ze sobą plecak z bukłakiem. Mam dzięki temu wodę, miejsce na schowanie kurtki, żeli, chusteczek. Ewentualnie pieniędzy i dokumentów. I mam przede wszystkim wolne ręce ;) Może się wydawać, że plecak będzie przeszkadzał podczas biegania. Wystarczy go jednak dobrze podociągać i po paru kilometrach zapominam, że go mam. Jedyny minus jaki widzę to taki, że woda w bukłaku zlokalizowanym przy plecach lubi się nagrzewać. Ale lepsza ciepła woda niż żadna :)

  • Endomondo - taki biegowy fejsbuk

I nie tylko biegowy oczywiście. Ale ja korzystam z endo głównie pod kątem biegania. Któż nie zna tej strony! Większość biegaczy przerabiała pewnie bieganie z aplikacją endomondo w kieszeni. O ile za aplikacją nie przepadam i całe szczęście już z niej nie korzystam, to stronę nadal bardzo lubię. Przede wszystkim za przejrzysty wygląd, możliwość dodania komentarza/zdjęcia do każdego treningu i za to, że są tam moi znajomi, którzy też lubią bieganie. A wiadomo, że tym, co nas cieszy, lubimy się dzielić. Endomondo jest z pewnością lepszym miejscem do tego niż facebook, gdzie wkurzamy naszych nieusportowionych znajomych radosnymi postami o wieczornym treningu ;) W endomondo lubię też różnego rodzaju statystyki. Pomimo, że mam dostęp do stronki garmin connect, nadal jestem wierna endo. I o ile nie wprowadzą znowu jakiejś super-rewelacyjnej zmiany, to tak pozostanie ;)

piątek, 2 września 2016

Biegowe wakacje 2016

Na blogu od dłuższego czasu cisza... Czas więc ją przełamać. Nie robiłam lipcowego podsumowania - troszkę celowo, a więc czas na zbiorowe podsumowanie mojego biegania w lipcu i sierpniu.

Mini-bieganko w Oslo, Vigelandsparken :)
Ten rok jest dla mnie bardzo niełaskawy, jeśli chodzi o bieganie - los co chwilę rzuca mi kłody pod nogi i co jakiś czas pojawia się COŚ, co w jakiś sposób ogranicza moje treningi. To paskudnie demotywujące. Przez te 2 miesiące wiele razy przeszło mi przez głowę, żeby odwiesić buty biegowe na kołek i walnąć tym wszystkim... Ale potem zawsze jakoś dochodziłam do wniosku, że bez aktywności nie da rady i że jakkolwiek kiepsko by mi szło, to i tak będę biegać. 

Lipiec i sierpień były dla mnie jednak bardzo nietypowymi miesiącami, więc udało mi się przez te 2 miesiące przebiec zaledwie 100 km. Aktywności mi jednak nie brakowało, wakacje obfitowały w spacery, ćwiczenia, itp.


W lipcu i sierpniu wychodziłam raczej na bardzo łagodne treningi. Na początku lipca w górach rozwaliłam sobie pachwinę na tyle, że nie mogłam podnosić nogi ;) Najpierw próbowałam udawać, że nic mi nie jest i po 2 dniach wyszłam na bieganko, ale noga szybko sama się dopomniała, że nie tędy droga. Stąd po przerwie bieganie było bardzo wolne i z unikaniem górek ;) Bieganie wolno to też jest wyzwanie - szczególnie jak wyprzedza się przechodniów i wydaje Ci się, że poruszasz się niewiele szybciej od nich ;)

Musiałam sobie więc czymś odbić i wpadłam w fazę ćwiczeń. Wszelakich. Przekonałam się do przysiadów. I przekonywałabym się dalej, gdyby nie wyjazd na wakacje. Klasyka - Norwegia na stopa. Z biegania prawie nic, parę razy coś tam przetruchtaliśmy, żeby mieć fajny zapis GPS-a :) Raz też wybraliśmy się na trening z Norwegiem. Krótki trening w górach. Szkoda, że nie miałam pulsometru, bo na pewno miałabym nowy HR Max ;) Przynajmniej już wiem, co to znaczy po norwesku å være i god form. Dodam jeszcze, że na ten trening poszliśmy z 65-latkiem, którego troszkę młodsza żona jakiś czas temu wyciągnęła 41 minut na dyszkę. Jest się czym inspirować :)

Krótka rundka w Geiranger
Wakacje jednak dobiegły końca, a ja wróciłam przed komputer. Na szczęście po aktywnym urlopie z moją kondycją jest lepiej. Doszłam więc do pewnej konkluzji...

Przez ten czas jednak bacznie obserwowałam od czego i gdzie łapię obciążenia i co mi najbardziej szkodzi. Zauważyłam, że dobrze czułam się będąc przez 2 tygodnie na delegacji w Gdańsku z codziennymi, wielokilometrowymi spacerami, jak i w Norwegii, chodząc przez 11 dni z ciężkim plecakiem i śpiąc w namiocie. Nic nie bolało. Fatalnie za to czuję się jeżdżąc codziennie do pracy z łącznym dwugodzinnym dojazdem, gdzie spędzam ponad 10 godzin łącznie w pozycji siedzącej. 

A więc siedzenie to największe zło ;) Plan na wrzesień mam więc następujący: siedzenie tylko w pracy, w domu minimalnie, codzienna dawka aktywności. Oczywiście nie będzie to codzienne bieganie. Ale cokolwiek, spacer, basen. Bycie w ruchu. W sytuacji idealnej byłby to półgodzinny spacer do pracy i z pracy. Póki co jednak się na to nie zapowiada ;) Ale kto wie!

Tęskni mi się też trochę za zawodami. Na kolejne jednak muszę zaczekać jeszcze miesiąc. Albo i więcej. Nie liczę na życiówki, bo niby z czego by one miały się wziąć... Ale samo pokonanie dystansu np. półmaratonu będzie dla mnie ogromną radością. Już nie mogę się doczekać :)
A tymczasem... Lecę pobiegać :)