Toteż w niedzielę pojawił się pomysł upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu - jedźmy w okołomyślenickie górki-pagórki na bieganie i grzyby ;D Czy da się coś takiego pogodzić? Oczywiście!
Wojtek wyruszył wyposażony w grzybową siatkę, a ja ubrałam biegowe buty i w drogę. Do tej pory biegania w górach próbowałam tylko raz, na nieszczęsnym piekielnie stromym odcinku Straconka -> Groniczki. Dla raczkującego biegacza górskiego absolutnie ZA stromym :P
Tym razem wybraliśmy Pasmo Barnasiówki. Nie za wysokie, nic nie zapowiadało strasznych stromizn, na których miałabym wyzionąć ducha. Niestety, na początku parę było. Do tego błotnistych :P Wniosek? Oczywiście, moje wysłużone Ekidenki z Decathlona i błoto to baardzo złe połączenie. W ogóle nie nadają się do biegania w terenie. Ale póki co innych nie mam ;)
Pogoda w tym roku ciągle trzyma fason :P
W biegu też można dostrzec jakieś grzybki :)
Moje biedne buciory nadal czekają na umycie...
Po rozpogodzeniu.
W sumie to z naszej wycieczki oboje wróciliśmy zadowoleni - Wojtek, bo nazbierał nawet dość sporo grzybków, a ja, bo całkiem fajnie mi się biegało w takim terenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz