Pisząc podsumowanie mojego biegowego października mogę stwierdzić: nareszcie! W końcu udało mi się przebiec miesiąc z wielką przyjemnością, bez narzekania na kontuzje, z trzema zawodami na koncie i jedną wypracowaną życiówką. Takie podsumowania lubię :)
Jak widać na podsumowującym miesiąc zdjęciu, w październiku udało mi się przebiec 145 km. To mój dotychczasowy rekord. A co najlepsze, nawet nie wiem, kiedy wybiegałam tyle kilometrów :)
Pierwsza połowa października upłynęła mi na przygotowaniach do Półmaratonu Królewskiego. Na początku trafił się Bieg Trzech Kopców, na udział w którym zdecydowałam się właściwie na ostatnią chwilę, po tygodniowym przeziębieniu.
Jak się później okazało, Bieg Trzech Kopców był ostatnim ciepłym dniem w październiku... I pewnie ogólnie tej jesieni ;) Cały październik lało, było ponuro i paskudnie. Więc treningi nie zawsze obfitowały w endorfiny, a z krótkiego rękawka praktycznie od razu przerzuciłam się na... kurtkę. Którą ubieram jak jest naprawdę paskudnie, albo zimno ;)
Podczas przygotowań do półmaratonu skupiałam się głównie na spokojnych, długich wybieganiach, jak i na kilometrowych interwałach. Na starcie stanęłam z jasnym założeniem, żeby spróbować utrzymać tempo do złamania dwóch godzin (dla świętego spokoju ;)). I chociaż tego dnia było brzydko, zimno, wietrznie i padało (piździernikowa norma), to się udało. Nie było łatwo, ale przebiegłam Półmaraton Królewski w 1:58:57. Uff :)
Po półmaratonie przerzuciłam się na półkilometrowe interwały i postanowiłam skupić trochę bardziej na podbiegach, ze względu na moje kolejne biegowe plany. Trafił się jeden trzydniowy wyjazd górski, który w sumie też wpasował się w mój plan treningowy ;)
Na koniec miesiąca, spontanicznie wzięłam udział w jeszcze jednych zawodach, a mianowicie w górskim Biegu o Złotą Szyszkę. Dla odmiany dla tych wszystkich wielkich imprez biegowych. Trasę przebiegłam z ogromną przyjemnością. I uświadomiłam sobie, że muszę jeszcze porządniej popracować nad podbiegami ;)
Jak widać więc, październik biegowo był dla mnie bardzo udany. Z rzeczy, których mi brakowało, to oczywiście... Ładna pogoda ;) Za mało skupiłam się też na ćwiczeniach uzupełniających, obiecuję sobie, że w listopadzie popracuję nad core stability, bo na długich biegach czuję jednak słabość tych mięśni. A poza tym, podbiegi, siła biegowa... To będą moje cele na najbliższy czas.
A jakie mam plany na listopad?
11-go listopada, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, pobiegnę w moich rodzinnych Czechowicach dyszkę w Biegu Niepodległości. W zeszłym roku było genialnie i już się cieszę na kolejną edycję :) Tydzień później za to czeka mnie bardzo wymagający półmaraton górski - Beskidzka 160 na raty. Szczerze, po szyszce, trochę się tego biegu boję... Ale wyzwania trzeba podejmować ;)
W listopadzie zmienia się też moja codzienna aktywność, dodam do niej bowiem codzienny 5-kilometrowy spacer z/do pracy. Bardzo się cieszę na taką dodatkową porcję ruchu, chociaż krakowski smog pewnie da mi czasem w kość.
A więc, do roboty! :)
I co? Masz święty spokój?:D
OdpowiedzUsuńDo czasu:)
Wiem, że do czasu :P Znam Cię diable! :D
Usuń