Marzec. Wiele ludzi budzi się "biegowo" do życia. Tegoroczny marzec jednak pogodą nie rozpieszczał i ciepłych dni było raczej mało. No cóż - w końcu w większości to zima.
Mój biegowy marzec był dość specyficzny. Nie wydaje mi się, żebym biegała jakoś dużo, a mimo tego przebiegłam 133 km. Czyli praktycznie tyle ile w lutym, a nawet troszkę więcej.
Na początku miesiąca trenowałam delikatnie, ze względu na bolącą nogę. Podczas biegania właściwie nie bolała, ale podczas chodzenia tak, więc nie chciałam jej jakoś dobijać. Później ból powoli się zmniejszał, a ja coraz bardziej intensywnie myślałam o zbliżającym się Półmaratonie dookoła Jeziora Żywieckiego. Nie fundowałam sobie więc jakiś bardzo długich wybiegań. Codziennie za to robiłam ćwiczenia stabilizujące, m.in. ze względu na nogę.
Start w Półmaratonie Żywieckim okazał się dla mnie bardzo udany, biegło mi się lekko i w rezultacie udało mi się wykręcić życiówkę - 2:01:22. Coraz bliżej do złamania 2 godzin :)
Ciekawa jestem jak by mi poszło, gdybym zamiast górzystych zawodów w Żywcu wybrała płaską krakowską Marzannę - pewnie z przodu byłaby jedynka :) Bardzo się jednak cieszę, że wystartowałam w Żywcu, a jaki wynik mogę mieć w półmaratonie na płaskim sprawdzę... Kiedyś ;)
Końcówka marca natomiast była mniej intensywna ze względu na Święta spędzane na wsi, gdzie boję się "lokalnych burków", więc biegałam mało.
Płasko jak stół :) |
Niestety, na koniec miesiąca dopadło mnie wiosenne osłabienie. Ostatnia dyszka w tempie 6 min/km kosztowała mnie więcej sił niż półmaraton ;) Przesilenie wiosenne to faktycznie dziwna rzecz - 1,5 tygodnia wcześniej biegnę po życiówkę, a teraz męczę się biegnąc tempem, które powinno być dla mnie luźne. Mam nadzieję, że ta słabość szybko minie...
Bo mam ogromną ochotę na długie wybiegania! W marcu tego mi brakowało najbardziej. I mam nadzieję, że w kwietniu parę dłuższych biegowych wycieczek sobie zrobię, bo takie treningi, zaraz obok podbiegów najwięcej mi dają.
Chciałam jeszcze nawiązać do mojej "kontuzji", która pojawiła się miesiąc temu i przez którą cały marzec zastanawiałam się, co i gdzie mnie boli. Otóż po wizycie u rozmaitych lekarzy wylądowałam w końcu u fizjoterapeuty. Dowiedziałam się, że moje kończyny mają różną długość, a winowajcą są najprawdopodobniej spięte mięśnie. I to tam, gdzie w ogóle nie wiedziałam, że mam jakieś mięśnie ;) Jestem więc w trakcie leczenia i przy okazji reperuję sobie też okolice kręgosłupa.
A co planuję w kwietniu? Jak już pisałam wyżej - długie wybiegania. Maraton zbliża się wielkimi krokami. Oprócz tego planuję dwa udziały w zawodach - półmaraton w Ojcowskim Parku Narodowym (znowu pagóry) i Bieg na Bagrach. I znowu bez żadnych konkretnych planów na te biegi oprócz tego, co planuję zawsze - dobrze się bawić :) Chciałabym poprawić czas na dyszkę, ale nie sądzę, żeby udało mi się to na Bagrach. Ale kto wie, kto wie - w końcu życiówki na Żywieckim też się nie spodziewałam.
Powoli kształtują się moje plany biegowe na jesień. I wygląda na to, że będą to praktycznie same góry, Jak ambitne - zobaczymy wstępnie po maratonie :)
A póki co kilometraż w tym roku idzie całkiem nieźle :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz